Autorem wpisu jest: Marian Jeżewski

„Lipiec jest miesiącem, kiedy w pociągu nie można otworzyć okna, którego w grudniu nie mogliśmy zamknąć” – zauważył zwolennik prawa Murphiego. Lipiec jest też miesiącem, kiedy wyjeżdżamy odpocząć. Nad brzegami akwenów spotykamy takich samych jak my, żądnych odreagowania codzienności ludzi. Chętnie wyłapujemy promienie słoneczne – z jednej strony dla zdrowia, z drugiej dla opalenizny, którą będziemy mogli pochwalić się po powrocie. Na plaży rozbieramy się, zostając tylko w strojach kąpielowych. I to jest normalne. Dziwnie wyglądałby bowiem delikwent leżący na kocyku ubrany od stóp do głów. Lato, niestety, nie oszczędza tych, którzy muszą być w tym czasie w mieście. W największy upał chodzą poubierani. Gdyby ten sam delikwent paradował po centrum w samych kąpielówkach, wzbudziłby takie samo zdziwienie, jak w odzieży na plaży. Z tą różnicą, że nad wodą byłby jedynym zachowującym się nielogicznie, a w mieście jedynym zachowującym się rozsądnie.
Wniosek z tego taki, że nie istotne jest zachowanie racjonalne, normę wyznacza większość. Tylko co robić, gdy większość nie ma racji? Czasem trapi nas dylemat: kierować się zdrowym rozsądkiem i wyjść na dziwaka, czy stosować się do zasady  „gdy wszedłeś między wrony”…

Wróćmy do ubioru, a raczej do jego braku. Dlaczego właściwie wstydzimy się własnej nagości? Na europejskich plażach topless to już standard, lecz całkowitego golasa trzeba jednak szukać na „plaży naturystów”. Jest to specjalnie wydzielone i oznaczone miejsce. Słyszałem wypowiedź nudysty, który twierdził, że jest to kapitalne uczucie – być na plaży gdy nic cię nie uwiera, nie krępuje. Jak przyjemnie się wtedy pływa, a nagość jest tak naturalna jak powietrze i słońce…
Nagusieńkie dwulatki na piasku wzbudzają u nas miły uśmiech, nagusieńkie dwudziestolatki – zupełnie inne odczucia. Dlaczego jedne części ciała są wstydliwe, a inne nie? Przyjmijmy nową zasadę, że należy wstydzić się np. brody. Gdybyśmy więc wszyscy brodę  dokładnie zasłaniali, to jak czułby się w naszym towarzystwie ktoś z brodą na wierzchu?
Już pewien uczeń po przeczytaniu lektury zauważył, że „Grażyna różniła się od mężczyzn tylko tym, że była kobietą”. Dzielimy się na kobiety i mężczyzn – co ma więc wzbudzać sensację? Gdy ktoś pokaże coś, o czym i tak wszyscy wiemy?  Zrozumiałbym, że facet krepuje się zdjąć kąpielówki, bo okazałoby się, że ma tam, załóżmy – śrubokręt.  No tak, ktoś powie, ale mamy przecież różne wymiary i kształty! Tak, ale noga też może być większa lub mniejsza, prosta lub koślawa, chuda lub gruba – a nikt na basenie nie pływa w spodniach.

Obserwując własne dzieci, zauważyłem, że wstydliwość zaczyna się wraz ze szkołą. Czyżby edukacja miała na nas zły wpływ? Zdawałoby się, że człowiek mądrzejszy powinien zachowywać się mądrzej… Człowiek ma za to pomysły. Sam wymyśla sobie kanony urody. Skoro jest wzorzec metra, to trzeba mieć również wzorzec piękna ludzkiego ciała. Kłopot z tym, że jeden metr od lat jest taki sam, a idealne ciała ciągle mają inne parametry. Pamiętamy kształty słynnej MM, potem chudą i płaską Twiggy? Teraz do łask wróciły zaokrąglenia, a co będzie obowiązywać za trzy lata?

Na szczęście, miłość jest ślepa i nie przejmuje się obowiązującymi trendami. Mało tego. Znajomy, który zawsze preferował u pań duży biust, poznał kobietę swojego życia, która była posiadaczką raczej skromnych piersi. Małe jest piękne! – stwierdził po pewnym czasie.
Wyobraźmy sobie, że to nasze ciało, to co właśnie mamy, staje się z dnia na dzień obiektem do naśladowania.  No i zaczyna się: wymyślne ćwiczenia, operacje plastyczne itd. Podążający za nowymi kierunkami w modzie stają się bardziej lub mniej podobni do naszego szablonu. I co im z tego? – pomyślimy…

Siedzę pod parasolem na plaży. Patrzę na przechodzące „nadwagi”, obżerające się nawet w wodzie. Leżące plackiem i opiekające się, jak na rożnie cały dzień, „smażalnie”. Zerkających na swoje bicepsy „pudzianów”. Stukających w klawisze laptopów „leaderów”… I tak sobie myślę, popijając mrożoną kawę: jakiż ten świat jest ciekawy!?