Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas
Pójście na piwo z psem może się komuś wydawać aktem wyjątkowej desperacji – jak bardzo trzeba chcieć się napić i jak bardzo nie ma z kim? Z drugiej jednak strony pies jest naszym najlepszym przyjacielem, bo nie marudzi, że może już wystarczy, albo że nazajutrz trzeba będzie iść do roboty. Leży pod stołem, bezmyślnie patrzy w dal i cieszy się w głębi swej psiej duszy, że i w tak niezrozumiałej dlań czynności może towarzyszyć panu. Problem tylko w tym, że kiedy zbierze się dwóch amatorów biesiadowania z psiskiem, to wówczas trudno się na biesiadowaniu skupić, bo ilekroć jedno psisko zajrzy w oczy drugiemu, tylekroć przez lokal przewala się jazgot nie do opanowania. Jakoś to tak dziwnie natura wymyśliła, że psy mimo iż ludzi bardzo lubią, za sobą nawzajem zazwyczaj nie przepadają.
U nas jeszcze nie tak dawno o zabraniu psa do restauracji nie było co marzyć. Tęsknie spoglądaliśmy na Zachód gdzie, jak na przykład w Holandii, większość lokali akceptowała czworonogi. Istniała jednak niepisana umowa, na podstawie której właściciel psa dbał, by jego pupil odpowiednio się zachowywał i brał na siebie obowiązek niedopuszczenia do tego, by pieskowi zachciało się niestosownej czynności w niestosownym miejscu. Niestety, wielu polskich restauratorów z góry zakładało, że jak pies znajdzie się w lokalu, to natychmiast obszcza bar, pogryzie kelnerów i zdemoluje wszystko, co jest do zdemolowania. To tak, jakby przyjść do knajpy z psychopatą, nad którym nie ma kontroli. Na szczęście sytuacja się zmienia. Pytanie tylko, czy to restauratorzy stali się bardziej wyrozumiali i tolerancyjni, czy też po prostu wzięli kalkulator do ręki i z rachunku ekonomicznego im wyszło, że posiadacz psa to nowy rodzaj klienta, którego warto zdobyć.
Ano zastanówmy się: jesteśmy w światowej czołówce posiadaczy psów, a jest tego ładnych kilka milionów. Oto proszę Państwa kilka milionów ludzi, którzy mogą być potencjalnymi klientami, a do tej pory nie są. Myślą bowiem, że nie ma co się pchać do pubu czy restauracji, bo i tak ich nikt tam z psem nie wpuści. To samo dotyczy na przykład hoteli, czy pensjonatów. Oczywiście grubą przesadą byłoby stwierdzenie, że gdyby nagle wszyscy restauratorzy zaakceptowali pieski, to ich przybytki pękały by w szwach, ale z drugiej strony nie trzeba być ekspertem od marketingu, by wiedzieć, że potencjalny kilkumilionowy rynek konsumentów nie jest do pogardzenia. A zatem… no właśnie: coraz częściej można zabrać psa do lokalu i to nie tylko w środku upalnego lata, kiedy można było zjeść kolację w jedynie restauracyjnym ogródku, w którym pies nie budził niechętnej sensacji.
Pozostaje jeszcze jedna kwestia – spośród tych kilku milionów czworonogów rzadko który wie, jak się w domu zachować, a co dopiero poza domem. Jakoś tak się idiotycznie przyjęło, że podstawowy kurs psiego savoir vivre’u, czyli tzw. „pies towarzysz” jest zarezerwowany dla kosztownych rasowców, natomiast sympatyczny kundelek nie musi wiedzieć, na jaką komendę powinien się natychmiast uspokoić i głęboko zamyślić. Co więcej, wśród dużej rzeszy beztroskich właścicieli psów przeważa pogląd, że skoro pies był za darmo (bo przyniósł go wujek w teczce) to z jakiej racji wydawać na niego kasę na jakieś niepotrzebne szkolenia. To tak, jakbyśmy wygrali w jakiejś loterii samochód i uznali, że wlewanie mu do baku benzyny jest już dużą przesadą i niepotrzebnym zbytkiem. Jeśli jednak samochodowi nie dolać benzyny, to będzie się zachowywał dokładnie odwrotnie niż nie wyszkolony pies. Jednak i auto i psiak, będzie… hm… dość poważnie wadliwy!
Z jeszcze innej strony intensywny kurs odpowiedzialności i rozumu przydałby się wielu właścicielom, o czym przekonujemy się zawsze na wiosnę, kiedy spod topniejącego śniegu wyłania się okrutna prawda o tym, ilu naszych rodaków nie uważa za stosowne, by po swym psie posprzątać. Dużo zatem jeszcze musi czasu upłynąć, by z jednej strony właściciele psów nauczyli się odpowiedzialności, a z drugiej restauratorzy z kolei przekonali się co do tego, że psi właściciel ma w mózgu więcej niż tylko trzy szare komórki na krzyż. Ale wspólnymi siłami… W końcu często chadzam do knajp z psem widocznym na załączonym obrazku i jeszcze nie było z tym kłopotów, czego wszystkim z całego serca życzę.