Autorem wpisu jest: Marian Jeżewski

Nasz stopień reakcji na dyskomfort jest bardzo zróżnicowany. Ktoś przełknie zupę z pływającym tłustym blond-włosem i nie piśnie. Ktoś inny nawet nie spróbuje, bo stwierdzi po jednym ruchu łyżki, że nie odpowiada mu konsystencja tego czegoś…

Znajomy opowiedział mi, jak klient restauracji kręcił nosem próbując kolejne wina. Kelner przynosił i odkorkowywał egzemplarze z przedziału 200 – 500 złotych, wszystkie okazywały się „za krótkie”. Dopiero, chyba gdzieś czwarte, łaskawie kazał zostawić.

I teraz restauracja ma dylemat: co zrobić z tymi trzema pierwszymi? Są różne możliwości:
1. stoją w lodówce i czekają na zmiłowanie, a nuż ktoś się trafi i zamówi właśnie te – a czas ucieka razem z jakością;
2. sprzedawane są na kieliszki, udając inne, byle się ich pozbyć;
3. zostaną użyte przez kucharza do potrawy;
4. zrobi się wieczorem imprezkę na zapleczu;
5. ?…
Jakby na to nie patrzeć, klient maruder stworzył problem, a dobry, drogi trunek nie powinien się zmarnować.

Nasuwa się pytanie, czy to był prawdziwy koneser, czy błazen lubiący robić publiczne szopki? Przypadek jest o tyle ciekawy, że trudno dyskutować z czyimś odczuciem. Jak udowodnić w takim razie, że klient się myli? Przecież nie da się tego zmierzyć, zwarzyć, policzyć, czy pokazać czarno na białym. No bo jak określić „długość” wina? Może w każdej restauracji powinien być zatrudniony międzynarodowy sommelier i w takich przypadkach podchodzić do stolika, próbować i albo przyznawać klientowi rację, albo nie?

Mam pomysł. Niech producent na etykiecie wina, np. obok zawartości alkoholu, umieszcza również informację o jego długości! I tak, klient prosi burgunda, dajmy na to, 16-sekundowego. Kelner przynosi, on próbuje, kiwa głowa – może być lub zgłasza sprzeciw. Tu kelner spokojnie wskazuje producenta i poleca klientowi dobrego adwokata. Klient płaci, bierze rachunek jako dowód rzeczowy, uśmiecha się do kelnera – kelner odwzajemnia uśmiech – i wychodzi. Fajnie? Już widzę twarze zachwyconych restauratorów. A co, pomarzyć nie wolno?

Wróćmy do różnorodności naszych zachowań. Nie ma wątpliwości jaki typ klienta preferowany jest przez obsługę lokali: miły , spokojny, nie grymaszący. A jak mu się trafi włos w zupie, to mało, że nic nie powie, a jeszcze kiedy będzie płacił, da spory napiwek (żeby zatuszować swoją nieśmiałość, że niby nie widział tego półmetrowego kłaka).
Za to upierdliwi, czepiający się wiecznie wszystkiego, ciągle niezadowoleni i wymagający klienci powinni siedzieć w domu! Bo ciągle im coś przeszkadza, a to szklanka nie domyta, a to kelner nie znający menu, discopolo z głośników, klejący się obrus, beznadziejna karta win, półsurowe ziemniaki, skrzypiące krzesełko, wyszczerbiona filiżanka, nieświeży zapach w toalecie, zawyżony rachunek…