Autorem wpisu jest: Brzuchomówca

Nie wiadomo kto i nie wiadomo po co opatentował taki chwyt socjotechniczny, żeby kelnerzy pytali gości czy smakowało. Brzuchomówca został ostatnio trafiony takim pytaniem przez panią kelnerkę w restauracji Kyoto Sushi w katowickim Altusie i – zapatrzony w oczy tej pani – skłamał, że smakowało. Nie żeby te oczy były szczególnie obiecujące, ale przymocowano do nich imponujące rzęsy i Brzuchomówcę ogarnął lęk, że jeśli powie prawdę – pani kelnerka gotowa się rozpłakać, łzy – odkleić rzęsy, a rzęsy – wpaść do zupy miso i zostać przez kogoś zjedzone jako oryginalna forma wodorostów z okolic Hiroszimy.W ten sposób śląsko dziocha straciłaby przymusową charakteryzację tokijskiej gejszy, restauracja ucierpiałaby na wizerunku, a konsument zupy miso na jelitach.

Więc Brzuchomówca skłamał. Bo sushi nie smakowało. To znaczy smakowało, ale monotonnie: ryżem i pastą wasabi. Reszta smaków pozostała anonimowa ze względu na mikroskopijne ilości ryb i innych składników zawijanych w wodorosty. Laboratoryjne próbki tego, czym tradycyjnie raczy się gości w barach sushi, nie dałyby szansy identyfikacji smakowej nawet wybitnemu ekspertowi od nigiri i maki z samego Hokkaido. To znaczy, gdyby takiemu ekspertowi zawiązać oczy i przymusić go do próbowania sushi w Altusie, to – za japońskiego Boga – nie rozpoznałby rolek z tuńczykiem i marynowaną rzepą od krążków z łososiem i avokado. Jedne i drugie można żuć z buddyjskim spokojem, poszukując smaku choćby w rybiej energii zen emitowanej do kosmosu, ale nic z tego. Podniebienie i tak wyśle jednoznaczny komunikat: ryż – wasabi – harakiri. To wszystko.

Kwestia: dlaczego Kyoto Sushi drastycznie skąpi ryb i innych ingrediencji – pozostaje tajemnicą. Być może kucharz nie doczytał rozdziału o nadziewaniu maki w podręczniku o rolowaniu, albo menedżer nadmiernie wczytał się w rozdział "Jak redukować koszty" w podręczniku o zarządzaniu. A może jedno i drugie?

Niewykluczone, bo nazywanie serkiem philadelphia białej mazi o konsystencji piany do golenia cieknącej z kończącego się aerozolu i smakującej, jak przeterminowana pasta do protez stomatologicznych – wygląda na zmowę przeciwko etyce zarówno personelu, jak i kierownictwa. A może Kyoto Sushi bije jakiegoś Guinnessa w dziedzinie miniaturyzacji nadziewania rolek maki? Albo trwa tu, finansowany przez Europejski Fundusz Społeczny, program restrukturyzacji zawodowej bezrobotnych jubilerów z Zagłębia, którzy nadziewają sushi ilościami ryb, które da się obejrzeć tylko pod lupą i zmieścić w pensecie? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że jeśli jakiś azjatycki Polsat wymyśli reality show pod hasłem: "Mając pięć kilo tuńczyka nakarm co piątego Chińczyka" – twórcy sushi z Altusa mają wygraną w kieszeni.