Autorem wpisu jest: Marian Jeżewski

Do południa mamy raczej spokój – podsumował właściciel lokalu. – Jedynie wpadają tu krawaciarze… Spojrzał na mojego znajomego, który akuratnie był w garniturze i „pod krawatem”. – Ale nie tacy jak pan – dodał z lekkim zakłopotaniem w głosie. – Mam na myśli przedstawicieli handlowych.

Mają swoje ulubione miejsca: knajpę, restaurację, czy Mc Donalda. Umawiają się tam, w połowie drogi, na kawę i wymianę informacji. Poznacie ich po nienagannym ubiorze i samochodzie służbowym. Zwykle rozmawiają o klientach, absurdalnych planach nie do wykonania lub innych „repach”, jak często samych siebie nazywają. Są pewni siebie i wygadani – po dziesiątkach szkoleń (czytaj: „praniach mózgu”) i setkach rozmów handlowych. Samochód staje się ich pierwszym domem, a w tym drugim do późna w nocy siedzą przy laptopie i wysyłają raporty do centrali.

Jeśli spytasz z czym kojarzy im się restauracja, zajazd, czy hotel, to pierwsze co przyjdzie im do głowy, to „miejsca ciężkiej pracy, miejsca ciągłych spotkań biznesowych”. Dla właścicieli lokali są wymarzonym klientem. Konsumują dużo dobrych rzeczy, nierzadko ze sporą grupą gości. Są to zwykle te rozhałasowane ekipy, przez które kelner zapomina o tobie. Niedwuznaczne chrząknięcia, czy nawet ostentacyjne pokasływanie na nic się zdają – zostajesz zapomniany – trzyma cię tylko nadzieja na złapanie przypadkowego kontaktu wzrokowego. Bywa, że rezerwują całą knajpę. Dzieje się tak przeważnie wtedy, kiedy po paru miesiącach przekładania tego zamiaru, wreszcie udaje ci się, do niej właśnie, wybrać.
Możesz też rozpoznać ich po tym, że przeważnie niebezpiecznie prowadzą auto. Jeśli zdarzy ci się z nimi stłuczka, to twój problem. Oni w razie czego dostaną z firmy samochód zastępczy. Muszą szybko jeździć, bo stale ścigają się z niedoborem czasu. Jeśli wdasz się w kłótnię, to będą mieli okazję poćwiczyć asertywność i techniki radzenia sobie z trudnymi klientami.

Dla swoich firm są  „mięsem armatnim” i „materiałem do wyprania”.  A przecież to dzięki nim znajdziesz w sklepie swój ulubiony brzoskwiniowy jogurt, w barze chilijskie wino, a w aptece ulotkę do skonsultowania się z lekarzem lub farmaceutą. A jak bez nich prosperowaliby cateringowcy?…

Znajomi z zazdrością patrzą jakimi brykami jeżdżą i który egzotyczny kraj tego roku odwiedzą na koszt pracodawcy. A wszakże, to zawód, jak każdy inny. Trzeba mieć tylko odpowiednie predyspozycje. Jak cię wyrzucą drzwiami – wróć oknem. Jak szef próbuje wprasować cię krzykiem pod parkiet – prostować za plecami środkowy palec. Jak klient mówi cztery razy nie – składać mu ofertę raz piąty. Na imprezie, strategicznym klientom dotrzymywać kroku w opróżnianiu kolejnych butelek bez utraty kontaktu z rzeczywistością, a rano być świeżym i tryskać energią po 19-minutowym śnie. W nieskończoność potrafić podnosić wszystkie swoje sprzedażowe wskaźniki. Być młodym, dyspozycyjnym, znać cztery języki i mieć 20-letnią praktykę w podobnym zawodzie na podobnym stanowisku. Rozumieć, że jak firma odnosi sukcesy, to dzięki twojemu genialnemu przełożonemu, a jak jest źle, to przez ciebie.
Ale co będziemy się tym wszystkim przejmować, mamy wystarczająco dosyć swoich powodów do stresu.

Może nie szata zdobi człowieka, lecz z pewnością ładniej ubrany sprawia lepsze wrażenie. Możemy spróbować zastanowić się dlaczegóż to facet, który zarabia dzięki temu, że regularnie przyjeżdżają, zamawiają i płacą, zachowują się i prezentują całkiem przyzwoicie, mówi o nich bez entuzjazmu, a nawet uszczypliwie – krawaciarze?