Autorem wpisu jest: Marian Jeżewski

Zdaje się, że Natura dodała (zapewne w superpromocji) naszym szarym komórkom taki czuły bioradar, ukierunkowany na poszukiwanie przyjemności i odbieranie pochlebstw. Będąc swego czasu wczasowiczem na greckiej wysepce Corfu, zamówiłem kleftiko – pieczoną baraninę. Kelner entuzjastycznie pogratulował mi wyboru (w tej samej chwili światełko na moim bioradarze pochlebstw rozbłysło całą tęczą barw). – Turyści tak rzadko to zamawiają – dodał. Spojrzałem obok – jajka na bekonie – no tak, pewnie Anglicy, zaraz zamówią pudding na deser. Polubiłem tego kelnera.

Czasem nie jesteśmy pewni na ile to szczere, a na ile wystudiowane, jak w przypadku takiego kelnera. Jeśli była to gra, to muszę przyznać, że świetna, jego zachowanie wyglądało na naturalne i spontaniczne, nic nie budziło moich nieczystych podejrzeń. Niektórym taki  odruch nie zdarza się w ogóle i nie usłyszysz od nich najmniejszej pochwały, ale nie wiem, czy silenie się na uprzejmość nie jest jeszcze gorsze. Bo z komplementami trzeba uważać. Pewien znajomy komplementował koleżanki w taki oto sposób: Jadzia, jak ty dzisiaj pięknie wyglądasz! Jak nigdy! (z naciskiem na „nigdy”) Można też palnąć gafę, jak to zdarzyło się Zjeżonemu Myślicielowi na balu sylwestrowym. Moja partnerka na parkiecie przydeptując mi obuwie po raz nie wiem już który, bardzo zmieszana, wyraziła skruchę. Ja chcąc okazać rycerskość i wspaniałomyślność, odpaliłem bez wahania: złej baletnicy… – szybko urwałem, ale było już za późno!

Zdarza się, że bywamy jasnowidzami. Moglibyśmy powiedzieć komuś coś sympatycznego, ale tego nie robimy, bo dobrze wiemy, że on myśli, że my wiemy, że on wie, że my właśnie tak o nim myślimy. W swoim jasnym widzeniu nie sięgamy jednak tak daleko, by widzieć jak zareagowałby, słysząc od nas jedno małe słowo uznania…

Duże kłopoty pojawiają się, kiedy obiektem komplementowanym ma być dziecko. Własne. Z obcym nie ma problemu. Zasada: nie krytykuj, tylko chwal, jest tak prosta, jak teoria czwartego wymiaru: to kopanie rowu od drzewa do obiadu!
Intuicyjnie to może czujemy o co ”się rozchodzi”, lecz prawda jest taka, że mimo przemożnej chęci pochwalenia dziecka za cokolwiek, jesteśmy bezradni. Nie znajdujemy żadnego, najmniejszego nawet pretekstu, by to uczynić. W podobnej chwili wpadłem kiedyś na genialny pomysł – skoro nie mam powodu, aby pochwalić dziecko za coś co zrobiło, to pochwalę go za coś czego nie zrobiło! Wyjaśnię na przykładzie: kiedy podczas obiadu dzieci, jak zwykle, kłócą się, ty nie zauważasz tego, tylko mówisz: „popatrz Jacusiu, zjadłeś zupkę i udało ci się nie pochlapać ściany”, lub ewentualnie, kiedy dziecko wraca ze szkoły z dwoma dwójami i trzema uwagami w dzienniczku, ty nie krytykujesz tego, tylko zwracasz się: „brawo Agatko, nie zgubiłaś dzisiaj tornistra w drodze powrotnej ze szkoły”, itp.

Komplement, czy dobre słowo, są jak źródlana woda w spiekocie dnia. Udręką jest ich przyjmowanie: – No jaki rewelacyjny placek upiekłaś! – E, co tam, taki zakalec, mógł być lepszy… Komplementodawca dostaje wówczas swoim dobrym słowem w pysk i odechciewa mu się tego na przyszłość. Ale chcemy czy nie, pochlebstwo skierowane pod naszym adresem, zawsze gdzieś tam głęboko w środku miło łaskocze. I, o dziwo, również wtedy, kiedy do końca nie jesteśmy pewni o jego szczerości, tak jak to zwykle bywa z profesjonalnym kelnerem. Jakie to proste, a jakie trudne. A przecież z klientem, jak z dzieckiem, jak nie ma za co, to można pochwalić go za to, czego nie zrobił. Mógł chociażby pójść gdzie indziej, a wybrał właśnie ten, a nie inny lokal!