Jeszcze na fali mundialu popłynę, już ostatniej. Z jednej strony czekam, chcę, żeby się już skończył, ileż można siedzieć do pierwszej w nocy na tych dogrywkach i karnych Holendrów, człek czeka i ściska kciuki żeby wreszcie odpadli, a jak już z kolei chce, żeby w półfinale jednak przeszli, bo jako jedyni – jak dla mnie – byliby w stanie postawić się w finale nakręconej bundes-maszynie do strzelania goli, to oni odpadają z Argentyną. Z drugiej strony już żałuję, że za niedługo ostatni gwizdek, wręczenie Niemcom pucharu i cztery lata przerwy…

A jednak nie wiadomo przecież jeszcze, czy dla Niemców ten puchar. Wszystko jest możliwe, bo tu już nie chodzi o Argentynę i jej siłę, tylko o to, że – jak wiadomo – Messi potrafi wygrać mecz z każdym.

Kto zatem wygra? Na kogo postawić? I tu przyszło mi do głowy że zostanę kalmarem. Dokładnie rzecz biorąc postąpię jak ośmiornica Paul, ta, co kiedyś bardzo skutecznie typowała wyniki niemieckiej reprezentacji. Paul typował wyniki wybierając paczki z przysmakami, postanowiłem więc zrobić podobnie, z tym że skoro tak się składa, że nie posiadam ośmiornicy, to ośmiornicą będę ja, a przysmaki sobie wyobrażę (ale takie konkretne, obiadowe, żeby się najeść). Na który będę miał większą ochotę, niemiecki czy argentyński, ten sobie zrobię, zjem, pójdę do bukmachera i postawię fortunę na mojego pewniaka. Swoją drogą, fajny pretekst do sięgnięcia po coś nowego czy też rzadziej przyrządzanego w kuchni.

No więc na co mam większą ochotę? Niemcy – kojarzy mi się tylko golonko, poza tym totalnie zaćmienie, nic innego mi nie przychodzi do głowy, tylko przyniesione przez duża panią (czy raczej przez jej biust) piwo z golonką, ziemniaczkami i kapustą, może dlatego, że jestem po prostu głodny, a golonka z musztardą i piwkiem… po co myśleć więcej, i o czym? Cóż nad golonkę? Nie no, muszę spojrzeć co na drugiej szali, Argentyna nie może przecież przegrać walkowerem. Argentyna. Wino argentyńskie. Tym się nie najem. Co jeszcze? Wołowina grillowana. Wspomagam się internetem. Tak, asado, czyli grill, głównie wszelka możliwa wołowina zalana chimichurri, słynnym sosem czosnkowo-ziołowym. Ach, cóż lepszego i zdrowszego od apetycznej, krwistej wołowiny z grilla?

A więc kto, Niemcy czy Argentyna? Niemiecki wieprzek czy też argentyński wół bądź też krowa? No a skoro tak czy owak mięso, to co z moją dietą alkalizującą, skoro mięso zakwasza? I to akurat lubię w tej diecie, którą od niedawna propaguję i polecam każdemu. Otóż nie mówi ona, żeby nie jeść w ogóle potraw kwasotwórczych, lecz żeby te zasadotwórcze stanowiły zdecydowaną większość na talerzu. Innymi słowy, zjadasz pyszną, złą golonkę, ale zjadasz też do tego wspomnianą kapustę, ziemniaczki, a potem na deser wcinasz jeszcze główkę sałaty lodowej, popijasz wodą z cytryną i nie martwisz się o kwasy!

A zatem… and the winner is… Sorry Schweinsteiger, sorry Özil, Sorry golonko, będę tęsknił, ale soczysta, grillowana wołowina w sosie chimichurri mrugnęła do mnie właśnie zalotnie swym bawolim okiem, i ta krótka chwila była decydująca, niczym chwilowy, pojedynczy zryw geniuszu Messiego, dzięki któremu Argentyńczycy wygrali już niejeden mecz po drodze do tego wielkiego finału. Brawo Argentyna, gratuluję pucharu świata!

A zatem lecę postawić do buka na Albicelestes oraz zakupić kupić składniki na ten słynny sos.

Nie będę tu rozpinał połowy wołu na metrowym ruszcie jak rasowy argentyński macho-asador, bo mi się nie chce. Ale zakupię porządny plaster wołowiny.

Przepis na sos biorę z http://notaknaoko.blogspot.com/, przepis na steki z głowy.

Sos chimichurri (podaję wersję, która nie wymaga octu, gdyż ocet to zło):

  • pęczek natki pietruszki
  • dwie gałązki kolendry
  • pęczek oregano
  • 2-3 ząbki czosnku
  • 1 średnio ostra papryczka chilli
  • sok wyciśnięty z polowy limonki lub cytryny
  • szczypta soli
  • szczypta pieprzu
  • 200ml oliwy z oliwek

Sos najlepiej przygotować kilka godzin wcześniej, a najlepiej zostawić w lodowce na całą noc.

Zioła, papryczkę chilli i czosnek drobno siekamy, a następnie ucieramy razem w moździerzu. Dodajemy sol i pieprz i sok z cytryny lub limonki i nadal ucieramy. Dodajemy oliwę z oliwek, mieszamy i wstawiamy do lodówki, żeby wszystkie smaki się „przegryzły”.
Sos ten może być używany do wielu mies z grilla (do wieprzowiny, wołowiny czy szaszłyków) także jako marynata.

A stek? Po prostu, umyte odsączone piękne mięso wołowe przyprawiam odrobiną soli i pieprzu, leży sobie następnie z godzinę, a potem – na grill (w piekarniku), z 10 minut na wysokiej temperaturze, przewracam ze 3 razy w międzyczasie i gotowe (na krwisto będzie krócej).

Do tego zdecydowałem się puree z batatów z czosnkiem (bataty to mój hit, rezerwuar witaminy A i w ogóle cudo), brokuły i sałatę.

stek po argentynsku

 Zdjęcie może nie jest mistrzostwem fotografii kulinarnej, ale miałem przy sobie wyłącznie telefon z aparatem, w dodatku bez lampy.

Żeby nie było, że Niemcy przegrają do zera, popiłem zimnym piwkiem : – )

Ps. Jedno powiem już po skonsumowaniu: jestem fanem zarówno tego sosu, jak i argentyńskiego futbolu.