Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas
Pamiętacie Państwo słynny swego czasu rozrywkowy program telewizyjny pt. „Zezem”? Jego autor, niejaki prof. Jan Stanisław Stanisławski wielokrotnie zapewniał o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiej Nocy. Wówczas wydawało się to co najmniej dziwne, skoro doktryna jest innego zdania. Dzisiaj już ta dziwność nie jest taka pewna. Wprawdzie „Zezem” już nie istnieje, a gdyby istniało, to pewnie w dobie takich dokonań na polu komedii jak „Straszny Film”, nikogo by już nie śmieszyło, ale możemy go uznać za program proroczy.
Otóż wyższość Świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą zaczyna być bezsporna – na Boże Narodzenie je się różne fajne rzeczy, natomiast na Wielkanoc różność rzeczy ogranicza się w znacznej mierze do jajek. A jak tu rozkoszować się jajkami żeby mieć absolutną pewność, że żadna ptasia grypa nie zrobi nam „kuku”?
Ostatnio, jadąc w taksówce, słuchałem narzekań kierowcy (nie wiadomo czemu bardzo często mi się to zdarza – nie jazda taksówką, ale kierowca poszukujący zrozumienia), który nie mógł przeboleć swoich ulubionych śniadań. Chodziło mianowicie o to, że pan kierowca był przyzwyczajony do spożywania porannego jajka na miękko. Dzień mu się od tego zaczynał przez lat trzydzieści, a teraz cały świat mu się zawalił. Wyczytał gdzieś bowiem, że jajko na miękko gotuje się zbyt szybko i wysoka temperatura nie zdąży dotrzeć do jajczanego środka, a co za tym idzie – wytłuc wszelkich paskudnych H5N1. W związku z tym to, co najsmaczniejsze w jajku na miękko – czyli jego cała miękkość – wydaje się być wielce niebezpieczna. Nie wiem, czy to prawda, ale kierowca był tym szczerze załamany.
No cóż, załamanie kierowcy rzuca inne światło na zbliżające się święta. Jak nie wiadomo, czy szkodzi czy nie, to lepiej nie próbować! I jak tu się cieszyć, kiedy taka wstrzemięźliwość przed nami? Gdzie te czasy, gdy w ciągu dwóch świątecznych dni człowiek przyjął w swoje przepastne wnętrze jajków ze trzydzieści, a może i więcej. I od razu humor się miało i za wiosennymi spódniczkami na zadziornie uniesionych damskich wdziękach chciało się oglądać? A teraz co? No tak – powie pewnie jakiś złośliwiec, żeby bez pardonu zepsuć mi wiodącą myśl felietonistyczną – ale przecież w święta jajka na twardo się jada, czyli takie, z którymi temperatura sobie spokojnie poradziła. Niby tak, ale kto tam wie taką temperaturę? Poradziła sobie albo i nie, prawda? Oczywiście najgorzej siać panikę i narażać na straty korporacje typu KFC, ale z drugiej strony, jak już jakaś nie niepewność w człowieka wejdzie to nie chce odpuścić…
I kto by pomyślał, że takie małe „coś”, jak ten wstrętny wirus, może nam zepsuć święta. Na nic tradycja… Na nic największe na świecie muzeum pisanek na Ukrainie, w którym można zobaczyć jajka malowane przez Indian Ameryki Północnej! Na nic piękna legenda, w której Maria Magdalena przybywa do Judei po to, by cezarowi Tyberiuszowi oświadczyć, że Chrystus jednak zmartwychwstał. Na znak tego cudu wręcza cezarowi jajko, na co z kolei Tyberiusz z przekąsem i ku uciesze gawiedzi odpowiada: „Jeśli to prawda, to niech to jajko stanie się czerwone…” I, jak to w legendzie, jajo się czerwieni… (stąd właśnie ma się brać tradycja kolorowania jajek na pamiątkę Wielkiejnocy) I co? I wszystkie te legendy i tradycje ma szlag trafić z powodu jakiejś grypy? Nie ma na to mojej zgody! Co powiedziawszy, wstaję od komputerowej klawiatury i udaję się do kuchni celem… zrobienia sobie ogromnej jajecznicy.