Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas
Dzwoneczki dzwonią, brzuchaci Mikołaje opanowali ulice, a kasa płynie szeroką rzeką zasilając hipermarkety. Znaczy się: Święta przyszły, o czym dowiadujemy się wyciągając ostatnie „zaskórniaki” bo przecież w tradycji naszej stoi jasno napisane, że Święta muszą być „wypasione”. Do szturmu na zdezorientowanego klienta przystępują również restauracje: albo wystawiając specjalne świąteczne menu, albo promując się na najprzeróżniejsze sposoby. Problem jedynie w tym, czy zechcemy pójść w Święta do restauracji, czy też zachowamy wierność tradycji spędzając pierwszy dzień w domu, a drugi udając się w gości lub ich w swe pielesze zapraszając…
Pamiętam dobrze jakie parę lat temu wszystkich ogarniało zdziwienie, gdy dowiadywali się, iż jeden z bytomskich pubów będzie otwarty w wigilijny wieczór. Nie wiem jak tam się dzisiaj rzeczy mają, ale wówczas około godziny 21.00 lokal pękał w szwach. Młodzi amatorzy piwa i rock’n’rolla uznawali bowiem, że trzy godziny czasu spędzonego z rodzicami przy wigilijny stole w zupełności wystarczą, by tradycji stało się zadość. Po co zaś patrzeć – kombinowali – w beznadziejny zazwyczaj w Wigilię telewizyjny program, kiedy można w pubie spotkać znajomych i ponarzekać na tradycję przymusowego świątecznego wypełniania brzucha. Ta młodzieżowa oczywistość budziła zdecydowany sprzeciw generacji ich rodziców utrzymujących, iż to właściciele pubu są winni takiemu stanowi rzeczy. Miast kulturalnie zamknąć budę i nie kusić złego, złośliwie przecież otwierają pub na pohybel tradycji, wartościom i w ogóle. Kiedy zaś młodsze pokolenie nieśmiało przypominało niektórym krzykaczom, iż fakt Bożego Narodzenia napawa ludzi słuszną radością, o czym wiedzę powinni wynieść chociażby z lekcji religii, a przyjemniej przecież radość dzieli się z rówieśnikami, natrafiało się na mur dąsów, a w najlepszym razie milczenia. Zatem powinniśmy się weselić na Święta, czyli obchodzić je ze stosowną powagą, a więc smucić. „Weselenie się” w domu przed mrygającą choinką i skrzynką, w której po raz kolejny strasznie się weseli i krzyczy Agata Młynarska ma być lepsze, od weselenia się w pubie. No musi być lepsze, bo wiadomo: w pubie nie ma kontroli i jeszcze znajdzie się ktoś, kto gotów się naprawdę weselić! W moim przekonaniu najwyższy czas na to, by „odsmutnić” nasze święta od Bożego Narodzenia począwszy, a na 11 listopada skończywszy.
Moi angielscy znajomi koczujący właśnie u mnie od jakiegoś czasu już pierwszego dnia po przyjeździe zastanawiali się, do jakiej restauracji pójść pierwszego dnia świąt! Bez żadnych wyrzutów sumienia uznali bowiem, iż rozumienie świąt w kategoriach rodzinnych oznaczać może wybranie się do restauracji całą rodziną właśnie. I jak zapowiedzieli wigilijnego wieczoru nie zepsuje im nawet transmisja przemówienia królowej w BBC Prime!
Zwróćcie uwagę, że jesteśmy jednym z nielicznych narodów, które wśród około – świątecznych powiedzonek mają i takie: „Święta, święta i po świętach”, co oznacza ni mniej ni więcej: „I znowu tyle było szumu, tyle przygotowań, a święta przeszły, jak zwykły długi weekend”. Jest w tym pewna nuta rozczarowania, prawda? Może dlatego, że za każdym razem jest tak makabrycznie smutno i sztampowo: najpierw od wigilijnego poranka gotowanie i przygotowania, potem chwila celebracji opłatka, krótka wyżerka i albo „nyny”, albo jak się ma dość siły – nocny spacer na „Pasterkę”. Potem śniadanko, do Bozi, wyżerka, obieranie mandarynek, Agata Młynarska, wyżerka, „super telewizyjna premiera”, którą pięć lat temu wszyscy widzieli na kasetach, lekka wyżerka, znowu Młynarska i następnego dnia cały ten majdan zaczyna się od nowa. I fajnie, tylko gdzie tu radość świętowania?
Skoro zaś utarło się u nas, by chadzać do restauracji „od święta”, to czyż nie nadszedł na to najlepszy moment? No oczywiście, żeby pójść, to najpierw trzeba mieć gdzie, a wciąż mamy do czynienia z restauratorami zamykającymi w te dni swe przybytki na cztery spusty. Na szczęście to się zmienia i tak jak kiedyś znalezienie otwartego lokalu w pierwszy dzień Świąt graniczyło z cudem, tak teraz nie z tym większego problemu. I skoro w tych dniach parkingi multipleksów pękają w szwach, to czemuż nie miało by tak się dziać również przed restauracjami? Tam przynajmniej nie ma tej pani, co to już ją tutaj dwukrotnie wymieniłem.
No cóż, niech nam dzwonią dzwoneczki (u sań, a nie dookoła głowy!), niech nam śpiewają pastuszkowie, niech będzie radośnie, bo przecież ten, od którego te święta biorą swój początek przyniósł nam Dobrą Nowinę. Weselmy się gdzie nie bądź, gdziekolwiek postanowimy te święta spędzić, bo o to przecież idzie, nieprawdaż?