Autorem wpisu jest: Brzuchomówca
Jedną z czynności, której Brzuchomówca oddaje się z lubością, jest bywanie w hotelach. Hotele to tajemnicze miejsca pozadomowych noclegów, konspiracyjnych kopulacji, emocjonującej kradzieży ręczników i przemytu do pokoju sklepowego wina pięciokrotnie tańszego, niż w restauracji na dole – a potem otwierania tego wina widelcem zrabowanym z tejże restauracji pod pretekstem lektury menu.
Hotele to przestrzeń wypełniona eteryczną magią występku. I niepowtarzalnej aury śniadań. Na hotelowych śniadaniach obecność jest obowiązkowa. Są wliczone w cenę pokoju, więc nie być na nich po prostu nie wypada. Od szóstej do siódmej śniadania jadają pracoholicy, od dziewiątej do dziesiątej – alkoholicy, a między tymi dwoma turami – pozostała zawartość hotelu.
Zawodowym socjologom, psychiatrom i duszpasterzom należałoby raz w miesiącu zalecać obserwację uczestników śniadania w hotelu "Ibis" Stare Miasto w Warszawie. Restauracje francuskiej sieci "Ibisa" w całej Europie nazywają się "Coś tam, coś tam – estaminet", której to nazwy nie powtórzy nawet profesor Sorbony po czterech fakultetach z fonetyki, semantyki, semiotyki i gramatyki. Sam hotel nie zamieszcza zagadkowego miana restauracji na własnych stronach internetowych bo i po co, skoro nikt z gości i tak nie zapamięta, a jeśli nawet będzie się chciał tu umówić, to użyje określenia "w Ibisie na dole" – pozostawiając problem dziwnej nazwy osobowości Żabojada, który ją wymyślił i pewnie do dziś wierzy, że "Coś tam, coś tam – estaminet" przyjmie się na świecie lepiej niż Mc Donald.
Ale śniadania są tu czarujące. Na bufecie obstawionym przez personel w korporacyjnych mundurkach, znajduje się ekspozycja najtańszych wędlin produkowanych na północ od Wołomina. Są parówki smakujące jak podły pasztet. Jest imitacja szynki smakująca jak parówki i podły pasztet smakujący jak imitacja szynki zmielona z gąbką do kąpieli. Są jajka gotowane na sino, marmolady i pomidory, którym nie dane było dojrzeć. I atmosfera.
Najlepiej zająć miejsce pod ścianą przy stolikach połączonych wspólną ławą. Wtedy można delektować się smakołykami "Ibisa" w akompaniamecie śniadaniowych rozmów ludzi pracy o uszczelnianiu zbiorników z polichlorkiem, o estymacji sprzedaży podpasek, o załamaniu się rynku batonów na Podlasiu i o brifie arealnego superwajzora, który wczoraj kołczował Piotra z Inowrocławia, a potem dał mu czelendż. I w tej zbiorowej tęsknocie za normalnością, przeszywanej drżeniem komórek nastawionych na wibracje, Brzuchomówca żuje gąbczasty pasztet myśląc, że w tym samym miejscu, nie tak dawno temu, na nadwiślańskich werandach ludzie chrupali bułki upieczone bez mikrofalowej obróbki termicznej, smarowali je masłem, w którym nie było śladu tablicy Mendelejewa, kleili palce miodem zrobionym przez pszczoły, a nie agregaty spółki Mazowsze Honey Corporation i rozmawiali o tym, że wkrótce będą kwitnąć bzy. Okropność.
Restauracja hotelu Ibis Stare Miasto, Warszawa, ul. Muranowska 2