Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas
Pamiętacie scenę z filmu „Miś”, kiedy kontrola lotniskowa stwierdza, że powracający z zagranicy chudy pasażer, przywiózł ze sobą kilka kilogramów obywatela mniej? Wtedy celnik troszczył się, czy aby ilość kilogramów na obywatela w PRL-u nie będzie za mała. I na co nam wyszło? Nie ma PRL-u, za to kilogramów na obywatela jest aż zanadto. I żeby wszystko było jasne: nie żebym jak inkwizytor jakiś wytykał grubasów palcem. Moje własne 120 kg absolutnie mnie do tego nie upoważnia!
Pewien mój znajomy marynarz (wiem, że to czytasz Janusz, więc pozdrowionka) ma bardzo fajne określenie na nocne grzebanie w lodówce. Nazywa to „atakiem na białą szafę”. To słuszne określenie, bowiem atak, jak sama nazwa wskazuje, przebiega dość szybko, a kształcony przez lata, nawet bardzo zręcznie. Musi tak być, bo trudno, kiedy przyłapie nas na tej czynności nasz życiowy partner, zełgać, że się w lodówce szuka własnych skarpetek. Problem jednak w tym, że szybkość ataku na białą szafę odbiera dużą dozę przyjemności wybierania wiktuałów. Trzeba sprawnie wyjąć coś do żarcia i oddalić się na z góry upatrzone pozycje, by szybko przełknąć zdobycz tak, aby najmniejszy okruszek nas nie zdradził. I w ten sposób się właśnie przybiera na wadze najpiękniej.
Potem przychodzi taki moment, kiedy się mówi sobie: „dość”, bo przecież fajnie by było jeszcze raz wcisnąć się w te same jeansy, w których brylowaliśmy kiedyś na imprezie wzbudzając pożądanie Zośki. No to dawaj, bierzemy się za odchudzanie – najpierw ćwiczymy diety, najlepiej od razu kilka, żeby efekt był większy zanim nam się odechce, bo to, że nam się odechce przecież od początku jest pewne. Niestety, diety są absolutnie do niczego, bo uprzykrzają i tak już ciężkie życie, więc postanawiamy pójść na siłownię. W tym celu kupujemy dres drogi, aż strach (żeby szyici widzieli, że nas też stać) i próbujemy jakoś wytrzymać smród spoconych i przeglądających się co rusz w lustrze mięśniaków i rąbiące na cały regulator radio z muzyką, której nie da się na trzeźwo wytrzymać. No cóż, szybko okazuje się, że siłownia to też nie to, więc rzucamy się na rower. Ostre postanowienie: pół godziny dziennie, to jak w pysk strzelił jakieś 10 kilometrów zaiwaniania i powinno na początek wystarczyć. Jeździmy oczywiście przed pójściem do roboty i… niestety, to też nam szybko mija, bo co to za przyjemność jeździć na rowerze, spocić się, zmęczyć i piwka się przy okazji nie napić? Żadna… W takiej sytuacji niewiele nam już zostaje. Czas przejrzeć na oczy i poszukać najbliższego sklepu dla spaślaków i uświadomić sobie wreszcie, że się jest jednym z nich.
Spójrzmy teraz na to z innej strony – kiedyś w restauracjach porcja mieściła się na najzwyklejszym talerzu, a przekąska była rzeczywiście czymś, co ledwie porusza smakowe kubki. Teraz porcja wylewa się z talerza, na którym w czasach Wołodyjowskiego podawano dzika. Jeśli zaś zamówić porcję dla dzieci, to dostaniemy mniej więcej tyle, ile starczyło dawniej górnikowi po przepracowanej szychcie. Wystarczy też spojrzeć na obecną ofertę najprostszego stoiska z serkami w hipermarkecie. A to czekolada i maskarpone, a to schłodzone tiramisu, a to znowu serek pod karmelem. Jak tu nie żreć, co nie? Jak mieliśmy wybór pomiędzy serkiem topionym w trójkącie, a serem żółtym w jednym rodzaju, to czy mogliśmy od tego utyć? A teraz? Od samego przeczytania paru nazw, człowiek się głodny robi. I jeszcze te okrutne reklamy z telewizora. Oglądamy film, a tu nagle mryk i żrą na ekranie jakiś baton, zapijają jogurtem lub, co gorsza, piwem zanim się telewidz zorientuje. A wszystko w tych reklamach chrupie, szeleści i pęka w zwolnionym tempie. No, zwariować można. Potem oglądamy te wszystkie gwiazdy i gwiazdeczki chude, jak szczapy i trudno uwierzyć, że oni wszyscy nie są sztuczni. No bo jak: nie jedzą nic, czy tylko im co rusz chirurdzy plastyczni coś wycinają?
Wychodzi na to, że świat chce żebyśmy grubi byli. Wtedy więcej zjemy i więcej damy zarobić tym wszystkim specjalistom od żarcia. A te wszystkie sławne szkieletory zaczynają stanowić coraz bardziej wyraźną mniejszość, więc niech tak nie szpanują. No! A biała szafa kusi…