Autorem wpisu jest: Brzuchomówca
W sielskim zakątku Kociewia – osobliwej krainy geograficznej, nieustannie przegrywającej z sąsiednimi Kaszubami wojny folklorystyczne (kto ma więcej cekinów na stanikach), polityczne (kto ma więcej radnych w sejmikach) i polonistyczne (kto ma więcej dziwnych wyrazów w słownikach) – umiejscowiona jest restauracja „Gniewko”. „Gniewko” znajduje się koło Gniewu i być może stąd się tak nazywa, a być może oddaje hołd znanemu za socjalizmu serialowi o Krzyżakach. W każdym razie – o ile Gniewko z serialu był synem rybaka, „Gniewko” – restauracja jest dzieckiem co najmniej tuzina dizajnerów. Z samego tylko sufitu zwisają: dyskotekowa kula świetlna, pęki suszonych ziół, skrzypce, kolonialna lampa z wiatrakiem, gałęzie drzew liściastych, słomiane ozdoby ludowe, elementy uprzęży, baloniki, narzędzia do uprawy roli oraz sztucer z celownikiem optycznym.
Menu jest bardziej monokulturowe. Obiecuje dania kuchni regionalnej, choć wszystkie z nich można zjeść zarówno w huculskich karczmach koło Sanoka, jak również w Kotlinie Kłodzkiej i na wyspie Wolin. Jedynym oryginałem jest kotlet schabowy z kostką, który po kociewsku nazywa się „karbónadel” – niemal identycznie jak kotlet…mielony na Śląsku. I bądź tu mądry, co było pierwsze: jeziora lodowcowe koło Gniewu czy złoża węgla koło Rybnika. Jedno jest pewne: menu „Gniewka” wymaga stanowczego, elementarnego szkolenia kucharza.
Szkolenie 1: z flaków. Flaki wykonuje się z cienko pokrojonych pasków krowiego żołądka. Paski te powinny być głównym kontentem dania, więc poszukiwanie ich w czeluściach masy rozgotowanych warzyw przypominających zawartość pojemnika kosiarki – po prostu nie uchodzi. Flaki to fauna, nie flora. I jeszcze coś: o ile nie są zepsute – nie mogą mieć smaku kwasku cytrynowego rozpuszczonego w kapuśniaku. Flaki tym się różnią od kwaśnicy, że kwaśnicą nie są.
Szkolenie 2: ze schabowego z kostką. Danie polega na tym, że plaster schabu odcina się wraz z przyrośniętą kością, a nie odpryskiem kości gotowym utkwić w przełyku. Mięso powinno mieć około centymetra grubości i być soczyste, tymczasem cienki, suchy wiór serwowany w „Gniewku” mógłby się nazywać „schabowym po szewsku”, bo bardziej się nadaje do zelowania butów, niż do jedzenia. Panierka schabowego powinna być rumiana, nie spalona (efekt tartej bułki rozbełtanej wodą) oraz zawierać jajko, choć tu akurat nie ma czego żałować – do obtoczenia kotleta w „Gniewku” użyto laboratoryjnych ilości jajka i chwała Bogu tylko tyle, bo nawet tyle wyraźnie sugeruje rozpoczęcie podróży żółtka do strefy zapachowej siarkowodoru.
Co do reszty menu, Brzuchomówca nie podejmuje się misji szkoleniowej. Jest ona awykonalna z podstawowej przyczyny: wymagałaby wcześniejszego spróbowania potraw. O, nie. Za żadne kociewskie skarby.