Autorem wpisu jest: Marian Jeżewski

Ze znajomością języków jest coś nie tak. Po pierwsze: często jednak nie przydaje się. Po drugie: dyskryminuje niektóre narody. Po trzecie: to jawna niesprawiedliwość.

Problem z posługiwaniem się obcą mową odczuwamy natychmiast, kiedy los rzuci nas za granicę. Dzieje się tak często w sezonie letnich urlopów. Wystarczy wysiąść z samolotu… Poglądowym miejscem rozgrywania się potyczek lingwistycznych jest restauracja. Zażywając kanikuły w Turcji byłem świadkiem kilku scenek.

Zacznę od tej, która dotknęła mnie samego i dała pretekst do zweryfikowania myślenia o sobie. Przed knajpą stał tzw. "naganiacz" – człowiek zaczepiający przechodniów i nakłaniający ich do wejścia. Potrafi on być namolny, jak mucha, która za punkt honoru wzięła sobie doprowadzenie ciebie do histerii. Jest niewiarygodnie wygadany i najgorzej wdać się z nim w dysputę. Ów osobnik ma kilka sekund, by "upolować" klienta. Zagaduje różnie. Ten, o którym piszę, wyraźną angielszczyzną, patrząc mi głęboko w oczy, spytał: "are you all right?!" Do dzisiaj nie potrafię spokojnie spojrzeć w lustro…

Co rusz napotkałem przybyszów z Rosji. Pewnego razu w restauracji obywatel tego państwa tubalnym głosem wypalił do kelnera: "Tualiet? – Gdie jest?!!!" Na szczęście "toaleta" to słowo międzynarodowe (nawet w Turcji, chociaż język turecki, podobny w brzmieniu do węgierskiego, jak i tamten nie ma wielu "normalnych" wyrażeń; dajmy na to taki popularny banan, tutaj, to "muz"), więc człowieczyna połapał się w mig i wskazał właściwy kierunek…

Inna przedstawicielka tegoż kraju, używając jedynie ojczystych frazeologizmów, niemniej świetnie poradziła sobie w komunikacji z hotelowym kucharzem. "Sup pażałsta…" – "Nu, sup!" – dodała zerkając na zupę. – "Adin!"… Widząc brak reakcji, jedną dłonią pokazała na gar, a w drugiej, zwiniętej w piąstkę, wyprostowała środkowy palec i podsuwając mu bliżej po nos, jeszcze raz wyraźnie powtórzyła: "Adin!" Kuchmistrz upodobnił się do przeznaczonej na kebab baraniny…

Skoro taki Anglik, który przybył tu z niewielkiej wyspy mówi tylko "po swojemu", to dlaczego mieszkaniec światowego mocarstwa ma być gorszy? Turcy zresztą szybko uczą się i potrafią operować wieloma zwrotami w żargonie odwiedzających ich turystów. Przeżywali szok i radość w jednym, kiedy słyszeli ode mnie zwykłe "dziękuję" po turecku. A gdy dodawałem coś jeszcze, np. łatwe do zapamiętania "jedno piwo" – "bir bira", to ze wzruszeniem pytali: "do you speak turkish?"

Rodacy również jakoś radzą sobie w konwersacjach z cudzoziemcami. Chcąc przekazać wstrząsającą informację, że u nas teraz brzydko, zimno i leje deszcz, jak na wakacyjną porę nie przystało, elegancka w każdym calu (przepraszam, centymetrze) pani rzekła: "Poland – brrrrrrrrrr…" Bo najgorzej jest wtedy, kiedy ludzie nie chcą się dogadać.