Autorem wpisu jest: Brzuchomówca

Do restauracji "Dietetyczna" w Łodzi Brzuchomówca udał się z dwóch powodów: w konsekwencji misji odkrywania nieznanych obszarów na gastronomicznej mapie kraju oraz wskutek zatrucia pokarmowego. Zatrucie – element ryzyka zawodowego recenzenta kulinarnego – wymaga bowiem nie tylko ekstra budżetu dedykowanego instytucji toalet publicznych, ale również ostrożnego odżywiania. Łódzka "Dietetyczna" się w tym specjalizuje.

W Polsce występują rozmaite pomysły na restauracje. Gospoda węgierska stanowczo musi się nazywać "Czardasz", ubierać kelnerów w cepeliowskie serdaki imitujące kostiumy hajduków hrabiego Huniadego i serwować w płonących kociołkach gulasz tak pikantny, że pod żadnym pozorem nie wolno go dawać przedstawicielom narodów murzyńskich, bo przełknięcie pierwszej łyżki prostuje każde afro. Restauracja rosyjska musi mieć placki ziemniaczane udające bliny i chemiczną ikrę z hipermarketu budzącą skojarzenia z kawiorem. Restauracja chińska wymaga czarno-czerwonego wystroju wnętrza i wietnamskiego personelu, a wszystkie inne – chwytów marketingowych o różnej skali rozpaczliwości: od darmowych przekąsek i śpiewających kelnerów po szyfrowanie menu, w którym antrykot smażony na oleju rzepakowym nazywa się "ćwiercią piastowskiego wołu na mieczu rycerskim w ogniu pieczoną". Restauracja "Dietetyczna" ma pomysł znacznie mniej wydziwiany i kompatybilny z funkcjami przewodu pokarmowego. Tutejsze menu po prostu dzieli się na potrawy dla osób z nadkwasotą, niedokwasotą oraz dolegliwościami nerek, dróg żółciowych i wątroby. Człowiek siada przy stoliku, bierze kartę i zamiast ulegać zachciankom – diagnozuje swój defekt gastryczny, po czym zamawia dedykowane mu danie.

Hipochondrycy mogą się nie krępować i zaordynować coś z każdej dziedziny.
Nic zatem dziwnego, że "Dietetyczna" ma powodzenie. Na domowe, zawsze świeże i nieszkodliwe jedzenie po kryjomu przychodzą okoliczni bankierzy, biznesmeni i właściciele renomowanych kancelarii prawniczych. W obawie o reputację skradają się, jedzą szybko i płacą w trakcie przeżuwania gotowanej górki cielęcej, bo w "Dietetycznej" rachunki przynoszone są wraz z obiadem. Jada tu bowiem łódzka populacja niechybnie pamiętająca cara Mikołaja, a na dodatek silnie schorowana, więc personel woli zainkasować należność za kopytka z sosem od razu, a nie dochodzić jej na drodze postępowania spadkowego.

Mimo wnętrza żywo przypominającego PRL-owski bar mleczny z filmów  Barei – "Dietetyczna" ma swój urok: zaklęty w wyszczerbionym talerzu, ceracie, nadgryzionej szklance z kompotem, wygiętym widelcu, który z pewnością nie należał do zastawy żadnego z przedwojennych fabrykantów oraz laminowanej karcie dań pełnej ofert akceptowanych przez każdy woreczek żółciowy. Jedynym jej nadużyciem jest wielki napis kończący litanię przecieranych marchewek, mięs gotowanych bez soli  i kleików ryżowych; "Życzymy smacznego". A to już pachnie prowokacją.

Restauracja "Dietetyczna", Łódź, ul. Zielona 5-7.