Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Wśród śląskich muzyków krążyła swego czasu opowieść o tym, jak gitarzysta Andrzej Urny usiłował dostać się do chorzowskiego klubu „Kocynder” na koncert, w którym sam grał. Niestety, bramkarze ze wzrokiem pokerzystów odmówili mu wejścia, bowiem nie było go na liście. Urny podobno usiłował tłumaczyć, że przecież to on we własnej osobie, że tu dzisiaj gra, a tak w ogóle to jest z zespołu Perfect, licząc że ta rozpoznawalna powszechnie nazwa wywrze pożądane wrażenie. Na dźwięk tego słowa jeden z osiłków przybliżył twarz do szlachetnego oblicza znanego gitarzysty i wycedził przez zęby: „Ja, a jo jes z Bi Dżisów”!

No cóż, z bramkarzami lekko nie jest o czym przekonałem się osobiście tydzień temu, próbując wejść na otwarcie Klubu Cogitatur, którą to uroczystość moja gazeta objęła patronatem. Wydawało mi się oczywiste, że muszę być w takim razie na liście. Hm… jak to pozory czasem mylą… Przy wejściu stało trzech napakowanych gości i swoimi rozłożystymi plecami dokładnie zasłaniali wnętrze lokalu. Zaczęło się od sprawdzania listy. Po krótkiej chwili wiadomo już było, że z redakcji owszem są tam wszyscy z wyjątkiem mnie. Jednak jeden z bramkarzy przytomnie zauważył, że skoro chcę wejść, to może jestem z jakiegoś zespołu. Rozumiecie, że natychmiast mi się ten Urny przypomniał i wypaliłem, że z Bi Dżisów. Niestety, ani jeden drań się nie uśmiechnął, nie skumali dowcipu, bo rozumiem, że wejściowe perypetie Urnego w ich środowisku nie chodziły jako dowcip. Próbowałem jeszcze żenująco zaproponować, że idę tylko na siusiu (miało mi to dać czas na odnalezienie kogoś, kto potwierdzi, że mogę i powinienem tu wejść), ale barczyści „szyici” byli nieugięci.

I stałem tak przy wejściu, jak cymbał i nie powiem co w torcie, a ludzie sobie wchodzili na zaproszenia i bilety i z minuty na minutę było mi coraz bardziej niefajnie. Od razu też pomyślałem o tych wszystkich pechowcach, których gdzieś kiedyś ktoś nie wpuścił i do dzisiaj jest im przykro. A może by tak wziąć rozbieg i walnąć w tych bramkowych misiów taranem? We wszystkich sensacyjnych powieściach działa przy tym efekt zaskoczenia i bohater wdziera się do środka bez szwanku. Z drugiej strony, w filmach rysunkowych, które w tym względzie dużo bliższe są rzeczywistości, w takich sytuacjach bohater jedynie odbija się od brzucha postaci, którą próbuje staranować. Przyjrzałem się chłopakom uważniej. Hm… Jednak nie próbuję, bo chyba bardziej prawdopodobny będzie tu scenariusz z filmu rysunkowego.

Potem wpadłem na pomysł, żeby ich jakoś inteligentnie przechytrzyć. Na przykład powiedzieć, że się gdzieś pali, albo że znam ich wujka. Wiecie, jakaś ściema ku odwróceniu uwagi. Niestety – chłopcy już mnie namierzyli swoimi małymi oczkami, szturchali się łokciem pokazując na moje dreptanie w miejscu i coś tam szeptali. Prawdopodobnie obudziłem ich czujność i numer na wujka też nie przejdzie.

Mijały minuty, a ja byłem coraz bardziej nieszczęśliwy – tym bardziej, że wewnątrz lali piwo, a mnie taka suchość w gardle naszła, że nie zdajecie sobie nawet sprawy. Do tego do koncertu szykował się Lech Janerka, więc sami rozumiecie. Pod sam koniec tej mordęgi przytoczył się pewien dawny znajomy, w stanie wskazującym… Bramkarze zrobili na nim takie wrażenie, że postanowił się przyłączyć do mnie i… było nas dwóch odrzuconych, w tym jeden słaniający się na nogach, a tzw. normalni ludzie wciąż ciurkiem wchodzili do klubu. Moja sytuacja pod względem „samopoczuciowym” i wizerunkowym stawała się coraz bardziej dramatyczna.
W końcu nadeszło wybawienie. Spotkałem znajomych, którzy mieli dodatkowe wejściówki  i nie dość, że mnie przygarnęli to jeszcze dali wejściówkę temu narąbanemu.

Zawód bramkarza do łatwych nie należy. Trzeba umieć sprawiać ludziom przykrość i nic sobie nie robić z tego, że bezsilnie przebierają nogami wobec niemożności wejścia tam, gdzie tak bardzo chcą wejść. Nic na nich nie robi wrażenia. Nawet jak się jest z Bi Dżisów!