Autorem wpisu jest: Marian Jeżewski

…chlapa, mokro, zimno, ciemno, szaro, katar i kaszel, wiatr i mróz… Jako zwierz ciepłolubny, nie przepadam za jesienno-zimowym okresem. (Jeże zresztą zimę powinny przesypiać.) Nie lubię obrastać w coraz większą warstwę garderoby. Ubieranie – rozbieranie, ubieranie – rozbieranie – i tak w kółko! Jakże gruba odzież jest niewygodna, krępująca ruchy. Utrudnia prowadzenie auta, wyciągnięcie komórki, w ogóle chodzenie i wszelkie poruszanie się. Nie daje dostrzec atrakcyjnych kształtów, chociaż i te mniej ciekawe też na szczęście zakrywa…

Państwo na jeden numerek? – pyta hotelowy szatniarz. – Nie, przyszliśmy na obiad… Szatniarz – zawód na wymarciu. Jego ostoją są jeszcze teatry i filharmonie. W restauracjach coraz trudniej go spotkać. Z nadejściem jesieni zaczynamy w lokalach rozglądać się za miejscem do powieszenia wierzchniego okrycia. I tu natrafiamy na pewne trudności. Najczęściej mamy do czynienia z jednym, dwoma miejscami zbiorczymi. Na takich wieszakach-stojakach ludzie wieszają swoje odzienie na tzw. „kupę”, potem zerkają na nie co chwilę, gdy ktoś podchodzi. Po pierwsze, to niewygodne, po drugie, jawnie okazujemy swoją podejrzliwość, nieufność w stosunku do bliźnich. Na nas też z tego samego powodu patrzą, jak na potencjalnych złodziei. Swoją przezorność trzeba więc zakamuflować i czuwać dyskretnie, niepostrzeżenie. Jeszcze gorzej, gdy nie mamy kontaktu wzrokowego, to dopiero dyskomfort!

Kolejny problem pojawia się przy wyjściu. Aby znaleźć swoją własność, zmuszeni jesteśmy narosłą „kupę” dokładnie przekopać. Jest coś niegrzecznego, nieeleganckiego w grzebaniu się w cudzych rzeczach. W takiej chwili, chociaż wiem, że robię to publicznie i wszyscy powinni rozumieć moje zachowanie, zawsze mimo woli czuję się jakoś niezręcznie. Zdarzyło mi się, że po wykonaniu przeglądu zbiorczego wieszaka i ubraniu się, dopiero po chwili zauważyłem, że to wcale nie jest mój płaszcz!! A gdybym tak spożył jedno piwo za dużo i zorientowałbym się dopiero nazajutrz… Pomyłki przytrafiają się nawet fiskusowi, ale można by uniknąć takiej głupiej sytuacji, gdyby była szatnia lub chociażby więcej miejsc do wieszania. Nie wiem, może jeden wieszak na dwa stoliki? (Już widzę protestującego projektanta wnętrza. Że jak to wygląda, że zagraca, zaburza całą filozofię i klimat.) Niektórzy „wieszają się” na krzesełku, ale często wtedy reaguje z kolei kelner. Nie da się wszystkich srok za ogon trzymać… Albo elegancko, albo wygodnie. Miałem okazję być w Rzymie, gdy spadł śnieg.  Rzymianki mogły wreszcie pokazać się w futrach! Wyobraźmy sobie takie futerko przysypane stosem innych ubrań – jak te norki muszą się tam strasznie dusić! Może faktycznie, stojące wieszaki zakłócają krajobraz, ale coś z płaszczem trzeba zrobić. Jeśli nie stojak, to może uchwyty na ścianie? Na nowy rewolucyjny pomysł wpadł wspomniany fiskus, który postanowił pro-socjalnie dobrać się do dochodów "babć klozetowych". W większości restauracji już na szczęście nie funkcjonuje ta instytucja. Nierzadko jednak musimy płacić za ową usługę w barach przydrożnych. Może czas zlikwidować i tam to myto? A babcię przenieść np. do pracy w szatni?

Jeśli są więc warunki, to może jednak warto by zainwestować w wydającą numerki panią szatniarkę? I napis „nie sznupiemy po kabzach”! Pamiętam, jak we wrocławskim Kalamburze przez wiele lat, ciągle ta sama pani Teresa pilnowała odzieży. Wszyscy ją znali, ona prawie wszystkich też. Miło było zamienić z nią słowo i zostać rozpoznanym. Lubimy przecież te „własne” miejsca. Miejsca, do których wracamy. Miejsca z niepowtarzalną atmosferą, gdzie umawiamy się na spotkania. Gdzie czujemy się jak u siebie w domu. Gdzie mamy zaufanie do kucharza i możemy pogadać z szatniarką. Miejsca, które chętnie polecamy, które dobrze nam się kojarzą. Bo co o tym wszystkim ma decydować, jeśli nie obecność znajomego barmana czy sympatycznej obsługi!? Jesteśmy wszak zwierzęciem stadnym i do ludzi nas ciągnie. Nie do ładnych, pustych wnętrz. A tu za oknem zima akurat, chlapa, zimno, szaro…