Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Drogi z Siewierza do Myszkowa nie da się wypatrzeć przez lornetkę z wycieczkowego statku, jak drogę na Ostrołękę ze słynnego „Rejsu”. Chodzi jednak o ten sam rodzaj miejsca, gdzie diabeł powinien mówić „dobranoc”. Sęk w tym, że w pierwszym przypadku wspomniany rogaty lubieżnik ma jeszcze możliwość niezłej wyżerki, bowiem przy drodze tej stoi restauracja z wypasem po same pachy! No właściwie po pachy, a nie pod sufit, bo tam cały „prestiż” naprawdę nieźle urządzonego lokalu ustępuje miejsca niezliczonym świetlnym maszynom: wszelakim obrotowym bębnom, kulom i innym kolorowym błyskadełkom. Kończy się Prestige, a zaczyna kosmiczna dyskoteka i od razu człowiek się cieszy, że to wszystko wyłączone, bo na samą myśl o tych rozbłyskach zęby zaczynają boleć.

Zawsze mnie zastanawiała egzystencja takich lokali – z dala od świata i do tego błyszczące szkło na stołach, czyli sugestia: oto restauracja z prawdziwego zdarzenia, żaden tam przydrożny zajazd. Żeby przeżyć, trzeba wypełniać tę ogromną restauracyjną przestrzeń regularnie i w miarę często – pytanie tylko jak? Tu włącza się myślenie spiskowe i zaczynam kombinować: na pewno tu prowadzą tajne obrady niezliczone ilości prezesów niezliczonych ilości firm. Albo też to tu właśnie, pod tymi kolorowymi światełkami krzyżują się drogi niezrozumianych mężów, których żony zawsze boli głowa i pań, których głowa nigdy nie boli.

No dobrze, i tak nie dojdziemy do tego, jak Prestige funkcjonuje – za to możemy się przyjrzeć trochę kuchni, a jest co oglądać! Na początek pozwoliłem sobie na carpaccio z polędwicy (25 zł) którego cena sugerowała jakąś niezwykłość, skoro w większości śląskich restauracji można się z tym daniem zaprzyjaźnić zazwyczaj za sumę nie przekraczającą 15 zł. Carpaccio w wydaniu Prestige było przede wszystkim duże i z olbrzymią ilością sera. Zamówiłem dodatkową cytrynkę i po rozprawieniu się z potrawą poczułem, że drastycznie w żołądku zaczyna brakować miejsca. A przecież miała to być zaledwie przystaweczka. No, czas na popychacz – duże lane piwko (6 zł) i odważnie sięgam po stek po maltańsku (42 zł) z odsmażanymi z boczkiem ziemniakami (6 zł) i mizerią (6 zł). Stek krwisty, jak historia joannitów, którzy przecież powstali na Ziemi Świętej i podobnie jak Templariusze mieli chronić i leczyć pielgrzymów. Z tą różnicą, że Templariusze w sile sztuk dziewięć, buszowali w stajniach Świątyni Salomona w poszukiwaniu Gralla, kiedy Rycerze św. Jana z Jerozolimy tłukli innowierców w najlepsze! To im też według niektórych podań miał się dostać majątek templariuszy, kiedy Filip Piękny tak pięknie się z nimi rozprawił.

Rozmyślałem tak sobie o historii zakonów przegryzając ją stekiem w pomarańczowym sosie holenderskim i muszę przyznać, że smak pomarańczy znakomicie łagodził wydźwięk tej okrutnej historii. Przykryta bowiem pomarańczami nie wydawała się już tak upiorna – to jakby nad spowitym w śnieg polem bitwy wzeszło słońce. Trzeba przyznać, że stek niczego sobie, ze szczególnym uwzględnieniem sosu.
W międzyczasie spróbowałem jeszcze siewierskiego żurku (8 zł), którego wyższość na żurkiem staropolskim zdaje się być niepodważalna. I tak siedziałem z posmakiem steku w gębie i losami średniowiecznych rycerzy w głowie, pod tymi wszystkimi obrotowymi współczesnymi działami i katapultami. Kiedyś balisty, onabery i trebusze wyrzucały na kilkaset metrów kamienne stukilogramowe głazy, by skruszyć mury obrony i zadać śmiertelne rany armii przeciwnika – i to się nazywało technika. Dzisiaj techniką nazywamy między innymi obracający się we wszystkich płaszczyznach kolorowy reflektor wymyślony po to, żeby tańczące na parkiecie bractwo mogło podziwiać kolorowe zajączki. Eh… gdzie tu romantyzm obrońców Monsegur…

I jeszcze jedna złośliwa uwaga na koniec – przy takim nakładzie kosztów, jaki poniesiono przy restauracji Prestige trudno zrozumieć skąpienie na płyty z odpowiednią muzyką. Bo tylko skąpstwo tłumaczy fakt, iż w silącym się na ekskluzywny lokalu spożywa się posiłek w blasku świetlnych refleksów na kieliszkach i przy akompaniamencie radia. Na szczęście radio grało cicho, ale grało. To mniej więcej ten rodzaj obciachu, jak wybudowanie pałacu i postawienie na samym środku sali lustrzanej ordynarnego wiadra na kapiąca z sufitu wodę! No cóż – w temacie restauracyjnego smaku jeszcze wiele zostaje jednak do zrobienia…

Restauracja Prestige, Siewierz, ul. 11 Listopada 17