Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Gdyby tak usiąść na chwilę, zadumać się i zacząć wymyślać, jak musiałaby wyglądać restauracyjna przyjemność, to prędzej, czy później zaczną się pojawiać zarysy średniowiecznego zamczyska i zamiłowanie kucharza do bezecnej obfitości  – najlepiej żywcem wyjętej z rycerskiego stołu. A jeśli jeszcze połączyć to niemożliwe marzenie ze współczesnością… No właśnie: niedaleko stolicy ktoś wpadł na pomysł i wybudował hotel z olbrzymią restauracją tak, żeby całość nawiązywała do architektury średniowiecznego zamku.

To „nawiązanie” wymaga wprawdzie sprawnej wyobraźni, ale w końcu nie bądźmy aż tak szczegółowi. Bo czy to w końcu ważne, czy ciągnąca się do hotelu ściana z arkadami przypomina zamkowe fortyfikacje, czy też rzymski akwedukt? Ważne, że robi wrażenie. Podobnie, jak restauracja poprzedzielana kratami, jak u wrót nad fosą, po której krużgankach zdaje się hulać wiatr. Ten sam, który wyczesywał długie, rude brody niedomytych Templariuszy! Tych, którzy oprócz wszystkich tajemnic wnieśli do średniowiecznego języka piękne powiedzenie: „pijany jak Templariusz!” słynne od Langwedocji aż do Ziemi Świętej. Po czymś takim ci dzielni rycerze muszą budzić nasz podziw i sympatię i od razu też sięgamy w karcie dań do zupy pijackiej (10 zł). Coś, co się tak nazywa nie może być byle jakie! I tu mój instynkt wybierania dań po ich nazwach mnie nie zawodzi: zupa jest naprawdę znakomita. To coś w rodzaju gęstego, wielce tłustego wywaru z boczku i warzyw, okraszonego niezliczoną ilością aromatycznych przypraw.

Wprawdzie dnia wcześniejszego łyknąłem zaledwie parę piwek i wszystkie one z rozpaczy nad naszym narodowym mitem futbolowego zwycięstwa, któremu nie pomogło odwołanie się go Grunwaldu i Cedyni, skoro Niemcy w Dortmundzie pokazali nam do czego się nadajemy. Parę piwek zatem nie czyni jeszcze kaca, ale też trudno powiedzieć, że się zasnęło wypiwszy na dobranoc zaparzone przez babcię ziółka. Tym bardziej więc moc zupy pijackiej dało się odczuć, bowiem już po kilku łykach ślad po zapijanym żalu narodowym minął, jak ręką odjął. Ba, przyjąłem jeszcze piwko (0,4 l za 6 zł) skoro wiadomo, że wojującego mieczem można tylko i wyłącznie mieczem załatwić i poczułem się na tyle wyśmienicie, by bezczelnie zapragnąć karkówki z tzatzykami, zapiekanymi ziemniakami i warzywami z wody (28 zł). Karkówka godna średniowiecza – po naciśnięciu sztućcem lekko puszczały z niej soki, niczym z hordy mameluków dziabniętych błyszczącym w słońcu mieczem.

Zażerałem się, aż mi się uszy trzęsły i od razu wiedziałem, że z tym jednym koniem dla dwóch rycerzy to musi być większa ściema. Wyobraźcie sobie dwóch dwumetrowych, nażartych i nawalonych cwaniaków na jednej biednej chabecie! Kopyta jej się rozjeżdżają, prycha nozdrzami i spod łba groźnie spoziera, bo grzbiet jej się w łuk wygiął, aż jeźdźcy nogami trakt zamiatają. Po takiej bowiem karkóweczce ciężkość się jakaś taka w człowieku pojawia, że strach. Do tego łyk piwa, ostry czosnek tzatzyków i należało by się już nie poruszyć do końca dnia. A cóż począć kiedy dopiero południe?

Restauracja w Hotelu Palatium ma tylko jedną wadę: znajduje się tuż przy trasie do Warszawy, przez co nie można zobaczyć z okna panoramy rozciągającej się po wzgórzach, których zdobywaniem zajmowali się w wolnym czasie średniowieczni rycerze. Można za to podziwiać ustawione w rządku tiry niczym rumaki objuczone misiurą i przygotowane, by kąsać wroga w boju. W sumie niewielka różnica – oba spotkane na trakcie nie należą do przyjemności. Jest też pomiędzy nimi takie podobieństwo: rycerz przez dwie szczelinki w zakutym łbie mało co widział. Tak samo rzecz ma się z kierowcą tira, o czym Państwo kierowcy doskonale wiecie. I to chyba jedyna wada Palatium. Ważne, że zamiast stawiać przy drodze jakieś kolejne pudełkowe straszydełko ktoś wpadł na pomysł, żeby sprawić odrobinę przyjemności podróżnym zmierzającym do stolicy w jakichś ważnych sprawach. Trzeba być przecież wypoczętym i dobrze najedzonym, zanim w parę godzin później niejaki Axl Rose wypowie po raz pierwszy swoje „Welcom to the jungle” i nic nie będzie już takie samo. Ale to już zupełnie inna historia…

Restauracja, hotel "Palatium", Huta Żabiowolska k/Warszawy, ul. Przy Trasie 6.