Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Jak się okazuje moda na rustykalne karczmy, chaty i izby nie ustaje. Nowe są coraz bardziej dopieszczone, promują przemyślany styl w miejsce niedawnego zarzucenia przestrzeni wszystkim, co tylko się ze wsią kojarzy. Bywają coraz większe i w ogóle im nie przeszkadza, że mieszczą się w miejskich kamienicach. Ważne, żeby zasiąść przy drewnianej ławie, zatopić łyżkę w misce zupy i… no właśnie. I co dalej? Dalej niestety, nie ma nic, bo cóż miało by być, oprócz obszernych dań i smalcu z chlebem? Pomysł wydaje się zatrzymywać w pół drogi, byle tylko w nazwie mogło pojawić się słowo „karczma”, bo inaczej, jak tu klientów przyciągnąć.

Nowa taka restauracja pojawiła się w Bytomiu. Nazywa się Karczma u Młynarza i jak widać po staranności wystroju wnętrza musiał być to nieźle naszmalowany młynarz. Nawet drzwi do toalet są specjalnie robione i wyposażone w gustowne drewniane skuwki. Do tego wiklina miast firanek, takież kosze wiszące u sufitu i parawany oddzielające poszczególne ławy od siebie.  I to właściwie wszystko, co można o wystroju powiedzieć – w natłoku karczm i chat egzystujących na kulinarnym rynku każda kolejna, która powstaje ma coraz trudniejsze zadanie. To tak, jak z wyborami miss piękności – jeśli wśród kandydatek znajduje się zgrabna blondynka z dużymi niebieskimi oczami, to wiadomo na kim sędziowie swój obślizgły wzrok zawieszą. Jeśli jednak na dwadzieścia panien mamy tam czternaście takich samych blondyn, to liczymy na to, że jedna z nich potrafi powiedzieć „akceleracja”! Musi mieć jakiś wyróżnik, coś, czym przebije pozostałe pięknoty: albo więc ma coś do powiedzenia, albo przynajmniej tatę prezydenta. I tak samo jest z rustykalnymi knajpami – mamy już tego tyle, że sam wystrój i nazwa przestaje nas satysfakcjonować. A zatem myśl, że wystarczy otworzyć wiejską restaurację, by osiągnąć sukces, jest wielce złudna.

Zamówiłem lane piwo (0,5 L za 4,5 zł) i grochową na wędzonce (6 zł), żeby sobie przypomnieć te piękne czasy biegania po poligonie nie wiadomo po co i wysłuchiwania wojennych okrzyków pewnego stawonoga z sumiastym wąsem. Gość ów, z rzędem gwiazdek na pagonach był tak wielkim erudytą, że jak opowiadał o sobie, to miast chodzić wszędzie się „udawał” i to zawsze „celem”. Tak więc, udawał się do sklepu celem zakupów, a do domu celem obiadu. Śmiechu było co niemiara, dopóki nie podpadłem wyrażając żal, że dużo lepszym miejscem dla gwiazdek z naramienników byłby nieba firmament. Nie zrozumiał komplementu, zapluł się i po mokrej trawie nad ranem pogonił. Ale zapamiętałem stamtąd, oprócz wielu innych fajnych rzeczy, grochówkę właśnie. I mimo to, że była przez kucharza suto mąką chrzczona, to zapach jej rozlewający się po wiosennym lesie do dzisiaj w nosie kręci. I właśnie na takie cudo miałem ochotę w Karczmie u Młynarza… Cóż, dali dużo, bo w misce, ale jakaś ta grochowa cienka taka. Pal licho, że łyżka w niej nie stała, ale przynajmniej powinna w sobie odrobinę mniej wody zawierać. Trudno, posoliłem suto i jakoś zjadłem, bo czekały mnie jeszcze żebra pieczone na kapuście (14 zł) i dobrze, bo na samej grochówie daleko bym nie zajechał. I tu, muszę szczerze przyznać, powinna się zacząć zasadnicza część tej opowieści, bo żebra były wielce akuratne, a tyle ich było, że ledwom się z wiejskiej ławy wygramolił. Delikatne i soczyste – w sam raz na rozsmakowanie i nawet im przypraw nie brakowało. A nadto wielkie, żeby na dwóch starczyło. 

No i tym sposobem nasza panna startująca w piękności zawodach jakoś się podreperowała, co pozwala nam ją powitać wśród wielu innych, całkiem zgrabnych panien. Wciąż jednak oczekujemy, że czymś szczególnym nas jeszcze zauroczy. Cóż to miałoby być? A skąd mi wiedzieć? W końcu gdybym miał lokal wymyślić, to od rustykalizmu uciekałbym gdzie pieprz rośnie, bo tu akurat już najtrudniej o oryginalność. Ale kciuki trzeba swoją drogą za Karczmę u Młynarza trzymać, bo nie zapominajmy, że przecież ona ci w Bytomiu stoi. A tam knajpiana posucha, że aż strach narzekać…

Karczma u Młynarza, Bytom, ul. Piekarska 55