Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Na szczęście jest wiele narodów, które nie mają problemu z tym, jak spędzić długie, jesienne wieczory. Od zarania spędzamy je wlewając w siebie alkohol, co jest tym przyjemniejsze, im alkohol lepszy. Pod względem jakości win serwowanych w trakcie jesiennej degustacji w winiarni „Burgundia" było całkiem dobrze, a to za sprawą ich dużej rożnorodności. Powiem więcej, nie było wina, które by mi w ogóle nie podeszło. Wyboru i prezentacji trunków dokonał Sławomir Chrzczonowicz, publikujący na łamach magazynu „Wino".

Na pierwszy ogień poszedł Gewurztraminer Domaine Guy Wach, z przyciemnioną żółtą barwą i całkiem przyjemnym, pełnym kwiatowym bukiecie. Dało się wyczuć olejek różany i owoce liczi. Absolutnie reprezentatywny alzatczyk, o nieźle zrównoważonej kwasowości, zostawia ślad na języku i cieszy oczy dość sporymi łzami na kieliszku. Choć prawdę powiedziawszy ma też tendencję do wywoływania innych łez – tych prawdziwych, kiedy tylko zapoznamy się z jego ceną.

Potem – czerwony przedstawiciel Vina Wiliam Fevre – całkiem przyjemny merlocik z Chile o ciekawej historii. Otóż stworzony został przez Francuza o nazwisku Fevre, znanego w Europie producenta Chablis, który po spieniężeniu swych francuskich winnic postanowił zacząć wszystko od nowa. A jak wiadomo, do zaczynania od nowa, Nowy Świat nadaje się doskonale.
Prawdę powiedziawszy to wino smakowało mi najbardziej: bogaty, piękny bukiet. Karmel, pieprz i suszone śliwki. Od razu wiadomo, że miała tu udział dębowa beczka, pojawiają się też taniny, a w smaku lekka nuta dymu. Wino idealne do lekkich mięs. Budzi podziw dla ludzi, którzy w połowie życia decydują się na rozpoczęcie wszystkiego od nowa.

Chateau Viranel podobno tak zachwyciło Romana Polańskiego, że po spróbowaniu go po premierze „Pianisty", szukał tego wina we wszystkich krakowskich restauracjach. Niezależnie od tego czy opowieść ta mówi całą prawdę czy nie, działa marketingowo, że hej! Od razu przecież chcemy sprawdzić co też słynny reżyser w tym langwedoku dojrzał. Lekkość pewnie i delikatność, bo wino to nie powala od razu zawracającym w głowie bukietem i oszałamiającym smakiem. Jest bardziej wymagające, dłużej trzeba go smakować, by oddało całe swoje dobrodziejstwo. Langwedoki trzeba polubić, wtedy się je ceni. A jeśli jeszcze dołożymy do tego informację, że część winnic rośnie na ziemi splamionej krwią katarów… Rozmieją Państwo sami…

Kolejny bohater wieczoru pojawił się na winiarskim rynku z impetem. Otóż pewien Korsykanin postanowił poradzić sobie z górą za pomocą dynamitu. W ten sposób powstały tarasy z winoroślą, a w konsekwencji Domaine Torracia rouge. Historia zna co najmniej jednego krewkiego Korsykanina, więc takie podejście raczej nie powinno dziwić. Co więcej, Korsykanin (ten od wina) uznał, że winu nie należy zbytnio pomagać, ani też przeszkadzać, co oznacza, że beczka, grona i wola boska zrobią swoje. I tak powstaje napój doskonale klasyczny. Zanurzamy nos w kieliszku i… obora i ogóry. No coś pięknego! Potem pojawia się smak, zupełnie nie przystający do bukietu: wyczuwalna słodycz, czereśnie, pieprz no i oczywiście taniny. Najlepiej smakuje w pół minuty po przełknięciu, a nie o każdym winie można to powiedzieć.
Prowadzący degustację starał się sprytnie podpowiedzieć nam jakie smaki kryją się w tym winie, mówiąc, że wyczuwalne są tu „czerwone owoce o kulistym kształcie". Ta ważna podpowiedź obudziła wyobraźnię w moim przystolicznym sąsiedzie i redakcyjnym koledze, Marianie Jeżewskim, który z pasją sommeliera dorzucił jeszcze do zestawu czerwonych, kulistych owoców… czerwone buraki. Po czym temat rozmów przy stole zszedł był na produkcję wszelkiego rodzaju powideł, dżemów i marmolad. O czymś to musi świadczyć…

I skończyło się rozpasanie w wytrawnym winie. Oto na stołach pojawił się Dezemberlese z Austrii – czerwone wino słodkie. Dziwna nazwa od razu odkrywa tajemnicę: to wino robi się z gron zbieranych w grudniu, a więc wtedy, kiedy przypominają już wyłącznie rodzynki. (Cóż z tego, że rzadkość, skoro nie da się tego wypić zbyt dużo, a to jak wiadomo stanowi podstawową wadę wina). W słodkim smaku wyczuć można wyraźne garbniki, co powoduje, że słodycz zostaje zrównoważona i daje się jakoś znieść. Wino to jednak pozbawione jest wielkiej finezji. Gdyby tak domownikom zasłonić oczy, to trudno byłoby im rozpoznać czy to Dezemberlese, czy czerwone, słodkie wino, które mi wyszło w baniaku w zeszłym roku.

Na koniec oczywiście już słodko do bólu – również austriacki Pinot Blanc Beerenauslese. Też późny zbiór. Wino z mocnym aromatem, w którym dominuje miód. Ciężkie, oleiste, z potężnymi łzami. Na szczęście odpowiedni poziom kwasowości sprawia, że da się je wypić. Poziom cukru wynosi tu do 100 gr w jednym litrze! Byłoby znakomite do serów z niebieską pleśnią czy też do foie gras, podobnie jak rasowy sauternes!

Jesienna degustacja odbyła się 26 października 2008 roku w katowickiej winiarni „Burgundia".

Foto: Marian Jeżewski