Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Nawet Orwell w swoim "1984" takiej fabryki karmienia ludności nie przewidział! Się przychodzi, się wybiera danie, się dostaje numerek (ja dostałem nr 284 co samo w sobie świadczy o rozmachu!) i już po chwili kelnerka w zielonej koszulce i klapkach zaiwania z tacą większą od siebie.
Wszystko według logistycznej organizacji, której nie powstydziliby się najwięksi spece od zarządzania projektami! A co do tego, że restauracja, hotel i grillownia pod wspólną nazwą „Hotel Górski” jest olbrzymim projektem, nie mam żadnych wątpliwości.

Jeszcze kilka lat temu przy drodze do stolicy stało dziwne „coś” przykryte strzechą z absolutnie doskonałym grillowanym karczkiem. No i jak tu się nie zatrzymać, kiedy droga do Warszawy długa i mierzi się niepomiernie – po pierwsze na skutek idiotów drogowych jadących albo zbyt szybko, albo zbyt wolno, po drugie sam fakt jechania do stolicy w  dziewięćdziesięciu przypadkach na sto wiąże się ze spotkaniem z jakimś szefem (w końcu centrale firm upodobały sobie to miasto), a to nie zawsze jest przyjemne! I jak tu sobie takiej gehenny nie uprzyjemnić dobrze przyprawionym karczkiem z grilla wielkości laptopa? Okazuje się, że amatorów tej radości znalazło się tylu, że po kilku latach Hotel Górski to już cały przydrożny kompleks ciągnący się kilkaset metrów i… ciągle coś tam dobudowują.

Jak dalej im tak pójdzie, to sam ogródek piwny zacznie się w Katowicach, a skończy w Warszawie, a do hotelu będą przyjeżdżać japońskie wycieczki, by bić rekordy Guinnessa w organizacji maratonu przez korytarz hotelowy! Do tego całość jest otwarta 24 godziny na dobę, co oznacza przerób klienta nie byle jaki. Zaglądam do środka i… kurde, ukrop aż człowieka cofa! To jeden z największych mankamentów lokalu – nie jest klimatyzowany, więc na wejściu dostajemy  po oczach gorącem bijącym z olbrzymiego grillowego paleniska i wyziewów właśnie nadciągającej kilkudziesięcioosobowej wycieczki.

Zastanawiam się, jak ci ludzie tam wytrzymują? I czy czasem, niczym hutnicy, nie opróżniają skrzynki mineralnej dziennie? Z drugiej strony mieliby co opróżniać, bowiem hotel w próżności swojej ma nawet własną mineralną! Tak poważnie, to naprawdę robi wrażenie. Ale wróćmy do gorącego wnętrza: bar, drewniane ławy, stropowe belki, czyli przydrożny góralsko – wiejski standard. Nic, naprawdę nic, co powalałoby na kolana, czy zapierało dech w piersiach. Musi w tym być jakiś hak… jakaś zagwozdka…

Szybko ją znajduję, sięgając po wydrukowaną w kształcie kolorowego folderu kartę dań. Tu jest po prostu dużo różnych możliwości i od razu widać, że będzie w czym wybierać. No to wybieram: najpierw golonko ( (4 zł za 100 gr.), karczek (11,5 za 200 gr.) i oscypek z boczkiem (12,5 za 200 gr.), do wszystkiego fryty (4,5 zł) i zestaw surówek (4 zł).  Spokojnie! Nie byłem sam, więc spożywszy własne danie, mogłem spróbować też innych wiktuałów. Po pierwsze wielkość porcji powaliłaby zbója Madeja, a nie tylko warszawskiego szefa wyglądającego, jakby przed chwilą połknął piłkę plażową. Po drugie, naprawdę dobre – coś co się przy drogach naprawdę nie często zdarza – wszystkie rzeczy z grilla doskonale wypieczone. Ileż to bowiem razy w związku z szybkim „przerobem” klienta dostajemy coś wpół surowe. Tutaj, moi Państwo, żadnej ściemy – grill to grill. I tylko jedno na koniec tej pochwalnej symfonii, co zgrzytem fałszywego dźwięku lekko psuje całość. Otóż w tak dużym obiekcie, przy takiej ludzkiej potrzebie dobrego jedzenia, serwują tylko jedną markę beczkowego piwa. I to niestety z tych trochę mniej fajnych. Nie ma wyboru, a to zawsze na klienta działa, jak płachta na byka.

No cóż, jedynym wytłumaczeniem może być fakt, że wraz z rozbudową całości w planach jest jeszcze budowa własnego browaru, żeby szpan poczyniony własną mineralną sięgnął zenitu. Do tego jednak czasu… Cóż… Polecam gastronomicznie Hotel Górski bardzo gorąco. Tak gorąco, że żar ten może zgasić tylko i wyłącznie zimne piwko. Niestety własne, z puszki, przyniesione ukradkiem w siatce!

Grill bar, restauracja, hotel "Górski", Wolbórz, Proszenie 1b