Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Kiedy ponad dwa lata temu opisywałem ten mały lokalik, nikt nie mógł się spodziewać, że kiedyś rozrośnie się w restaurację z prawdziwego zdarzenia. Już wtedy szła w miasto fama o golonkach niespotykanej urody, których koniecznie trzeba tam spróbować. No i oczywiście to próbowanie mi zostało, chociaż w ciągu tego czasu zacząłem odkrywać inne uroki „Golonks”. Obecnie, po wielu skonsumowanych tam obiadach, w przerwie kiedy udaje mi się wyskoczyć z firmy i odetchnąć od zgiełku układania liter w szpaltach i ogromnej korespondencji od różnych wariatów – zdecydowanie na plan pierwszy wysuwają się żeberka z kapustą (14 zł) plus fryty i oczywiście lane piwko (0,5 L za 5 zł). Danie, to absolutnie nie jest dietetyczne, bo po jego pokonaniu trzeba jeszcze chwilę posiedzieć w bezruchu i dojść do siebie.

Drugim ulubionym daniem są gęsie żołądki – absolutny rarytas: mięciutkie, lekko pikantne i nie pozostawiające wątpliwości co do umiejętności kucharza. Zaszczytne trzecie miejsce zajmuje schabowy, którym się raczę, kiedy już zupełnie humor mi siada i kiedy wiem, że z kolejnych prób podejmowanych w celu zbicia wagi, po raz któryś znowu nic nie wyszło. Tak, wiem: efekt jojo gotowy. Ale z drugiej strony nikt się nie zastanawia nad tym, jak po udręce odmawiania sobie przyjemności przyjemnie się tyje. Ładuje człowiek w siebie te wszystkie golonka, schabowe i inne smakołyki, brzucho rośnie, a zmaltretowana psyche wreszcie ma chwilę wytchnienia.

A odpoczywać jest od czego: w końcu „Golonko” na Dyrekcyjnej to przecież samo centrum miasta. Z przewalającymi się co rusz menelami (jeden mi nawet ostatnio zaczął mówić dzień dobry), ze śpieszącymi do banków krawaciarzami i całym mnóstwem opalonych nawet w środku zimy kobiet ciągnących sznurem do pobliskiego Monopolu – nie wiadomo, czy ćwiczyć na siłowni, czy też w trackie tych ćwiczeń jedynie ładnie wyglądać. Miasto pełną gębą – chciałoby się powiedzieć, a nawet trochę więcej, to w końcu tutaj David Beckham z hotelowego okna tęsknie spozierał na uroki „Golonka” (do dziś nie wiadomo, czy zauroczył go schabowy na czyimś talerzu, czy uroda kelnerek) i to tędy zawsze biegną bardzo sławni zagraniczni piłkarze w celu zapoznania się z urokami nocnych Katowic.

I w tym całym rozgardiaszu, w sąsiedztwie wielu restauracji mających się za kulinarne bóstwa, wyrosło malutkie „Golonko” ze swoim pomysłem na przetrwanie: żadnych fajerwerków, hucznych otwarć, sław podpisujących restauracyjne serwetki – po prostu dobre żarcie. I można by się oczywiście czepić kilku drobnych uchybień, ale z drugiej strony samo przetrwanie  z konkurującym, restauracyjnym sąsiedztwem musi budzić szacunek. I jeszcze jedno – to jedno z niewielu miejsc do których wszyscy  spoza naszego regionu koniecznie powinni zajrzeć, by poczuć choć odrobinę naszej rodzimej umiejętności wypełniania brzucha. Bo cóż to byłby za Śląsk, gdybyśmy tu nie mieli żeberek z kapustą i piwem!

Restauracja Golonko, Katowice, ul. Dyrekcyjna 3