Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Przyuważyłem ten przybytek już dwa lata temu, kiedy z kumplem wybraliśmy się rowerami na tzw. Trójkąt Trzech Cesarzy. Stało to przy drodze i cieszyło oczy pięknym, słomianym dachem. Szkoda tylko, że wówczas jeszcze było zamknięte na głucho, bo moglibyśmy wtedy od razu zasiąść nad piwem i targaną sprzecznościami historią tego regionu. Miast tego pojechaliśmy zobaczyć swoiste świadectwo minionych dziejów: usmarowany sprayami cokolik, całą masę pustych flaszek i kilku towarzyszy alkoholowej niedoli wznoszących siarkowym winem toast za swe przegrane życie. Ucięliśmy więc z nimi tylko krótką pogawędkę, z której wynikało, że siarka w winie musi być sprawką Lucyfera i pojechaliśmy na poszukiwanie miejsca godnego rozważań, cóż też ten cały Bismarck zostawił światu.

Nie było wtedy jeszcze Dworu Bismarcka – dziś jest… Pięknie wyrychtowany, więc idealna ku temu pora, by do rozważań wrócić. Najpierw jednak pora coś zamówić. Zacząłem od borowików z boczkiem i rakami (12 zł) żeby sobie po cesarsku pofolgować. Świetne – z maślanym sosem w sam raz pod coś konkretnego. Krótki rzut oka w kartę i już wiadomo co biorę – żeberka Mamuta (14 zł). Przyznacie, że nazwa wielce obiecująca. Głównie zaś obietnica zawarta w nazwie powinna dotyczyć rozmiarów tego dania. Wiem, że Mamut to duże zwierzę, jak to ładnie kiedyś pokazywali na Discovery, więc żeberka, a właściwie żebra, powinny zostać przywiezione do stołu co najmniej na podnośniku widłowym. Niestety, kiedy się pojawiły zrobiło mi się rozpaczliwie smutno, gdyż to nawet nie były żeberka, ale żeberątka. Wersja dla karzełków – zajmowały na talerzu dokładnie tyle miejsca, że jeszcze by się na nim zmieścił czołg. Na szczęście ich rozmiarowa mizerota została zrekompensowana smakiem. Powiem więcej, były tak dobre, że aż przyjemnie się na duszy robi. Do tego wino – chilijskie Carmen, które wprawdzie lekko rozczarowywał smakiem, bo po carmenere spodziewałem się czegoś innego, ale z drugiej strony nie narzekajmy aż tak bardzo, skoro nastrój świąteczny wokoło.

Przyjemnie, tym bardziej, że nowa restauracja ma w sobie dużo uroku. Trochę wiechci, zgrabnie przepasanych wstążką, drewniane dechy na podłodze, co zawsze dobrze knajpie dobrze robi, no i zawieszony u sufitu wóz drabiniasty, żeby sobie go można od spodu popodziwiać. Na dokładkę kominek z trzaskającymi wesoło polanami i brakuje tylko grubego świętego Mikołaja. Miast Mikołaja mamy jednak Bismarcka i to na jego obfitości najwyższa pora zawiesić naszą uwagę. Wystarczy spojrzeć na to groźne oczy dzielnego Ottona zawieszone nad sumiastymi wąsami i jakby wystające spod pikelhaułby, żeby pokapować, że słynny kulturkampf to nie w kij dmuchał. Było, nie było, po prawie majowym i wielkim marzeniu kanclerza, by władzą państwową objąć kościelne urzędy nie został kamień na kamieniu, ale co Otton namieszał to jego! W końcu właśnie tak przechodzi się do historii. Na pamiątkę zostaje nam jeszcze słynny Trójkąt Trzech Cesarzy, gdzie Biała Przemsza wpada do Czarnej i gdzie kiedyś zbiegały się w jednym miejscu granice Austro-Węgier, Rosji i Niemiec. To właśnie tamtędy, przez zieloną granicę do rozwijającego się przemysłowo Śląska waliły tłumy chętnych do pracy i być może stąd właśnie się bierze to pamiętanie, nakazujące w ponad sto lat później czcić imieniem słynnego kanclerza restaurację.

To dobrze, że pozostaje pamięć w ludziach, bo historia, mimo całych stosów najprzeróżniejszych podręczników, dla pojedynczego człowieka nie musi znaczyć zawsze dokładnie tego samego. Tym przyjemniej jest więc usiąść w Dworze Bismarcka, wychylić lampkę, a może i butelkę przedniego wina i zajrzeć tej historii w oczy. Ci, którzy kilometr dalej rozpijają kolejne zasiarczone wino nad cokolikiem przystrojonym sprayami, też przecież mogą wspominać kanclerza. Inaczej niż my… ale cóż… Nie nasza to w końcu historia. Sam zaś Dwór Bismarcka szybko powinien znaleźć swoich zwolenników. Po pierwsze dzięki naprawdę dobrej kuchni, a po drugie dzięki przyjemnemu,
klimatycznemu wystrojowi. Wprawdzie z zewnątrz wygląda trochę jak kolejna wiejska chata, ale nie dajmy się zwieść i koniecznie zajrzyjmy do środka. Po prostu warto!

Restauracja "Dwór Bismarcka", Mysłowice, ul. Oświęcimska 29