Autorem wpisu jest: Marian Jeżewski

W lipcowym felietonie nadmieniałem o powszechności przejadania się. Spodziewałem się zmasowanego ataku „wielkich brzuchów”, a tu znienacka sam zostałem do nich przypisany. Anonimowy „gal” skomentował: „za dużo jemy? to pocoś żarł ten serniczek?”  – Dziękuję za uwagi, a zwłaszcza za cenne sformułowanie „żarł”. Długo potem nie potrafiłem dojść do siebie (chociaż daleko nie miałem). Niespodziewanie z odsieczą przyszedł film „Uczta Babette”.

Co tu dużo mówić, film jest nudny. – Pomyślałem po około 20 minutach braku trupa, strzelaniny, czy choćby małego pościgu. Po dwóch starszych paniach, które albo stały, albo siedziały, też niewiele można było się spodziewać. Nawet kiedy pokazano je jako młode, atrakcyjne kobiety, to jedyne zbliżenie do jakiego doszło, polegało na uścisku dłoni i smętnym spojrzeniu. Surowy krajobraz XIX-wiecznej duńskiej osady mógł sugerować, że w nocy zobaczymy jakieś koszmarne zombies, psa Baskervillów, lub przynajmniej zwykłego ducha, ale nic z tych rzeczy, miłośnicy horrorów musieliby podpalić telewizor w celu wykrzesania odrobiny emocji. Jeśli chodzi o poczucie humoru, to w dowolnym orędziu pana prezydenta jest go nieskończenie więcej. To po coś oglądał ten film? – spyta mój bystry komentator. No właśnie!

Podczas Komuny Paryskiej, niejaka Babette, traci najbliższą rodzinę. Ucieka z Francji. Trafia do duńskiej wioski, gdzie chronią ją dwie siostry, stare panny, córki charyzmatycznego pastora. Zostaje ich służącą. W domu sióstr, po śmierci ojca, odbywają się spotkania kurczącej się z czasem grupy jego współwyznawców. Po kilkunastu latach Babette otrzymuje nagle dużą sumę pieniędzy z loterii. Postanawia za nie przygotować przyjęcie. Odbywa się uroczysta, tytułowa kolacja, goście rozchodzą się… Cała opowieść. I jak tu z tego zrobić ciekawy film? Spytajcie Gabriela Axela.  On zrobił i uznano to za arcydzieło.

Zauważyłem, że początkowy brak cierpliwości znika i niespodziewanie przestaje nam przeszkadzać, że to nie komando „Foki”, tylko zwyczajni ludzie, jak my, są bohaterami. Że powtarzane w kółko słowa natchnionego kaznodziei o miłości, prawdzie, miłosierdziu i wierze, mimo, że nadęte i niemodne, mają sens. No bo jakimi innymi słowami można je zastąpić? Z czasem zaczynamy odbierać film bardzo osobiście, a to co dotyczy nas, to przecież zawsze jest interesujące i na czasie.

Jesteśmy w chacie. Przyglądamy się z jaką prostotą robiona jest zupa z chleba i solonej ryby. Każdy ruch jest powtarzany precyzyjnie, tak samo od lat. Wygląda, jak ceremoniał parzenia herbaty na dworze japońskiego cesarza. Kolejne sceny nabierają tempa w momencie, gdy do wioski wjeżdża transport, a w nim klatka z przepiórkami, żywy żółw-olbrzym, blok lodu i inne składniki potrzebne do przygotowania uczty. Skojarzyć by to można z kolumną jeepów wyruszających na akcję. Dowództwo przejmuje Babette. To, co dzieje się w kuchni, to już jest czysta poezja, kulinarny poemat. Zdawało mi się, że gdy zbliżę się do ekranu, to poczuję zapach kawioru na blinach, ogrzeje mnie ciepło pieca i sprawdzę kruchość ciasta. Gdy widzimy od kuchni, jak Babette wyczarowuje kolejne potrawy, wiemy, że jest to „kucharka, za którą można by zaryzykować życie, która zmienia kolację w rodzaj romansu” – jak mówił jeden z biesiadników. Patrzymy, trzepoczemy rzęsami i przełykamy ślinę.

Ascetyczni uczestnicy wieczerzy lękają się tych, z piekła rodem, przysmaków. Umawiają się wcześniej, że będą zachowywać się tak „jakby posiłek nie miał żadnego znaczenia”, bo „jedzą po to by żyć, a nie grzeszyć”. A tu już samo nakrycie stołu wprawia w zachwyt! Boją się powiedzieć, że król ma piękne szaty. Bronią się, głośno chwaląc Pana, a nie dostrzegają jego darów, które mają przed sobą i które przygotował ktoś specjalnie dla nich, wkładając w to swój cały kunszt, serce i duszę… Patrzymy jak zaczynają powoli walczyć z własnymi odczuciami, jak woda nie chce smakować tak jak wino, jak zmieniają się niepostrzeżenie pod wpływem tych wspaniałości, w jakiś cudowny sposób na lepsze… „Gwiazdy przysunęły się bliżej”.

Wszystkich wątków filmu nie będę tu opisywać. Trzeba obejrzeć film. Zdumiewa informacja, że scenę kolacji (dwadzieścia parę minut), kręcono dwa tygodnie. Każda potrawa była autentyczna, świeża – nie żadne tam plastikowe rekwizyty – przygotowana według ówczesnych przepisów, pod ścisłą kontrolą Jana Pedersena, mistrza kucharskiego z Kopenhagi. A 12 przepiórek na stole, ze względu na kolejne powtórzenia ujęć, musiało być  „zagranych” przez, w sumie, 148 sztuk.

Uważam, że rewelacyjnie ukazane zostały dwa światy: cielesny i duchowy. Nieudana próba ich rozdzielenia. Sprowadzenie potrzeb ciała do podstawowych funkcji fizjologicznych. Tutaj wrócę do uwagi na wstępie. Wszystkie przyrządzone przez Babette porcje są wielkościami degustacyjnymi. Dlatego każdy uczestnik przyjęcia dał radę skosztować wszystkiego. Widzimy jak wygląda sztuka jedzenia, a nie wielkie żarcie. Czerpmy więc z jedzenia przyjemność i radość. Współczujmy tym, którzy ciągle muszą myśleć o żarciu.

"Uczta Babette" ("Babette’s Feast"), 1987, Dania, reżysria: Gabriel Axel, scenariusz: Gabriel Axel, Isak Dinesen (na podstawie powieści Karen Blixen) , zdjęcia: Henning Kristiansen, muzyka: Per Nørgaard, występują: Stéphane Audran, Ghita Nørby, Asta Esper Hagen Andersen, Thomas Antoni, Gert Bastian, Viggo Bentzon, Vibeke Hast i inni.