Autorem wpisu jest: Robert Fiałkowski

Nie od dziś wiadomo, że Grecy uwielbiają długie, wieczorne biesiady w gronie swoich przyjaciół. W takie wieczory urocze tawerny wypełnione są po brzegi gwarnym tłumem. Wspólne picie wina, prowadzone do późna rozmowy, muzyka i taniec przyciągają rzesze biesiadników.

Zwyczaj biesiadowania sięga swymi korzeniami dalekiej starożytności. Grecki sympozjon, potocznie nazwany ucztą oznaczał „wspólne picie”. Na początku imprezy podawano danie rybne z chlebem lub plackiem jęczmiennym zwanym maza. Na stołach gościła zawsze ociekająca oliwą sałatka z warzyw, czosnek i cebula. Nie brakowało też różnych gatunków sera.

Dla bogów i ludzi
Posiłek kończył się ofiarą z wina, dając tym początek właściwej uczcie. To niemal mistyczne wydarzenie obchodzone było późnym wieczorem. Nad przebiegiem biesiady czuwał król uczty – sympozjarcha – człek wielkiej kultury. To do niego należał pierwszy toast przyjaźni i libacja z wina na cześć bogów: spełniał ją wylewając pierwszą czarkę wina w płomień lub na ziemię, zastępując tym zwyczaj składania krwi ofiarnej.
Z czasem Grecy wznosili już tylko symboliczne toasty na cześć bogów domowych i Dionizosa. Widać, nie lubili wylewać wina za kołnierz. Dzisiejsza libacja niewiele ma wspólnego z tamtymi obrzędami.

Po skończonym posiłku służba pośpiesznie usuwała stoliki z resztek jedzenia, by przygotować miejsce na wino, podawane w dzbanach, w wielkiej obfitości. Wino mieszano z wodą w specjalnych kadziach zwanych kraterami, które stały pośrodku wielkiej sali. Goście zajmowali miejsca półleżące na sofach przy ścianie. Głowy biesiadników udekorowane były bluszczem i kwiatami. Z boku ustawiano małe stoliczki z przekąskami – chlebem, ciastem, miodem, serami, oliwkami, figami i daktylami, a gliniane kielichy wędrowały z rąk do rąk, co chwilę napełniane przez służbę.
Dionizyjski napój Greków niewiele miał wspólnego ze znanym nam winem. Przede wszystkim dlatego, że w tamtych czasach wino nie było odpowiednio przechowywane, szybko więc traciło swoje walory. Mieszano je z wodą, a nierzadko dodawano także rozmaite „ulepszacze” – cynamon, anyżek czy mirrę. Dla starożytnych Greków picie czystego wina było zwyczajem barbarzyńskim. Wino podawano w płytkich czarach zwanych kylisami, miały one po bokach duże uszy i wysoką stopkę.

Kobiety, wino, śpiew i poezja
Wznoszono toasty za zdrowie wszystkich, po kolei. Kto odmówił toastu, karany był fantem. Dla jednego było to obnoszenie wkoło młodziutkiej flecistki, dla innego taniec bez ubrania w rytm dzikiej muzyki. Na ucztach nie brakowało także heter, które przyciągały mężczyzn urodą, kunsztem artystycznym, a także wykształceniem. Nie brakowało też tancerek i akrobatów. Śpiewano peany na cześć bogów Olimpu, z Zeusem na czele, nierzadko też prowadzono długie dysputy filozoficzne. Sam Platon uznawał uczty za czas radości, dysput i spotkań ludzi mądrych.
Gospodarz urządzał często zawody, podczas których biesiadnicy recytowali wiersze greckich poetów. Hetery zabierały głos w dyskusjach, a ich erudycja onieśmielała, wywołując twórcze poruszenie. Obecność na ucztach kobiet sprzyjała często rozwojowi tematyki erotycznej. Z czasem wszystkie wolne kobiety mogły uczestniczyć w sympozjonach u boku swych mężów.

Z upływem czasu sympozjon stracił swój elitarny charakter. Dopuszczenie klas niższych na salony przemieniło sympozjon w ucztę scytyjską, której daleko było do eleganckiego przyjęcia. Podczas tamtych uczt unosiła się dzika wrzawa i krzyki, co nie służyło twórczym dyskusjom.
Zdarzały się także imprezy z udziałem wielu pań do towarzystwa, które często kończyły się zbiorowymi orgiami. Tradycyjny sympozjon odchodził powoli z zapomnienie…

Kto z nas nie chciałby uczestniczyć w wybornej uczcie u boku dostojnych mędrców, którzy potrafią ze swadą bawić się słowem. Nie oglądając się na kulturę medialną, warto chyba od czasu do czasu urządzić sobie bankiet erudycyjny, nawiązując w ten sposób do dawnej tradycji uczty platońskiej.