Autorem wpisu jest: Krzysztof Łęcki

Są powieści, które spotkać można na półkach z przewodnikami. Jak choćby bestsellerowa powieść Petera Mayle’a „Rok w Prowansji”. Bo też książka  wprowadza nie tylko w atmosferę  francuskiej prowincji, ale także opisuje uroki kuchni i świetność napitków; więcej jeszcze – oprowadza po świecie jej knajpek i restauracji – podając przy tym adresy, wybrzydzając na  ceny. Są przewodniki, których autorzy – przyznają to sami –   wymieszali zdarzenia realne i fikcyjne – tak zrobili Ludwik Stomma i Ludwik Lewin w „Paryżu za dwa Ludwiki”. Esej to zatem? Antropologiczna etiuda? Wszak Stomma wykłada antropologię kulturową na Sorbonie… Otóż na pewno powiedzieć można tylko tyle, że w każdym z wymienionych przypadków mamy do czynienia z błyskotliwymi tekstami… Czy z literaturą? Dzieło opisujące knajpy? Zostawmy wątpliwości skrybom. Powiedzmy tylko, że esej Claudio Magrisa  o kawiarni San Marco uznawany jest za jeden z wzorów współczesnej eseistyki…

Książka, o której tu mowa, to dzieło – w jednej osobie – i Smakosza, i Pisarza. To drugie zdaje się szczególnie ważne bo rozkosze kuchni to także nastrój. A do wyczarowania nastroju bardziej pisarz niż kucharz potrzebny. (Przy tym sam Gibas kucharzem jest wyśmienitym, co własnym, wybrednym, podniebieniem zaświadczam).  Kto lepiej niż   pisarz podpowie, jak cieszyć się różnorodnością stołu, jak nie jeść tylko, ale smakować; jak językiem giętkim sobie smaki na obrazy przemieniać.  Bo język dzisiejszy ubogi w subtelności  przyjemościom  spożywaniu poświęconym.  Brak to coraz bardziej doskwierający bo oto nagle, ni z tego, ni z owego, okazało się, że żyjemy  w prorokowanej przez MacLuhana “globalnej wiosce” – informacyjnej pewnie też, ale najsampierw – kulinarnej. Oto, już zza rogiem, kuchnia włoska, chińska, meksykańska, laotańska, jakiej tylko podniebienie zapragnie. (A i polskie jadło zyskuje nowe smaki w tym światowym kontekście – inaczej wszak jemy i oceniamy naszą kuchnię jako  jedną  z wielu, kiedy ją wybieramy, nie będąc nań skazani.) Tak, “swoich” (a także zupełnie ‘obcych’) restauracji, knajpek, pubów namnożyło się ostatnio w miastach i miasteczkach naszego regionu. Prawdziwy “szok kulturowy”. Szary zjadacz nowych na stole fyrkasów, spożywa tylko, milczy i myśli co najwyżej o tym, co też powie szefowi w pracy. Brzuch pełny, a w głowie dalej groch z kapustą. O zachowaniu się przy stole już coś niecoś wiadomo… Ale reszta?

A przecież to, co na talerzu warto doprawić szczyptą fantazji, okrasić literaturą. Bo też kuchnia i literatura w wyrafinowanej kulturze Zachodu stoją obok siebie blisko. Bliżej niż się Państwu zdaje. Nic dziwnego, że Luisa de Funesa w filmie “Skrzydełko czy nóżka”, grającego wydawcę przewodnika po knajpach, przyjęto do Akademii Literatury. Francuzi wiedzą o co chodzi, doceniają głębie filozofii jedzenia; nie na darmo tyle uwagi poświęca mu wielki Levi-Strauss – twórca antropologii strukturalnej. Tyle, że Levi-Strauss do lektury niezdatny i nieprzygotowanych (a któż jest przygotowany?) przyprawić może o niestrawność. Polecam Gibasa!

Muszę się do czegoś przyznać. Otóż kiedy przeczytałem pierwszy felieton “Pełną Gębą” podejrzewałem, wiedząc że autorem jest pisarz, żart redakcji „Gazety w Katowicach”. Ale… był adres. Powtórzyłem zatem literacką wędrówkę Gibasa i tak trafiłem do Pubu “Spencer”. Trafiałem tam potem jeszcze wiele razy. I wiele innych peregrynacji autora “Salve Theatrum” powtórzyłem i – nigdy nie zawodząc się do smaków i smaczków opisywanych kuchni –  zawsze znajdowałem w nich iskierki przynajmniej magicznej atmosfery tak zręcznie zasugerowanej przez “Pełną Gębę”. I było mi dobrze, czego i Państwu – jeśli tylko pobierzycie tymi ślady – życzę.