Autorem wpisu jest: Dorota Mrówka

„Uczta zaczęła się od domowej pizzy – nie jednej, lecz trzech: z anchois, z grzybami i z serem (…). Następnie należało wytrzeć talerz kawałkiem bułki, oderwanym z przeszło półmetrowych bagietek, leżących na środku stołu i wniesiono następne dania. Były pasztety z królika, dzika i drozdów. Były gliniane miseczki z zapiekanką z kawałkami wieprzowiny (…). Były saucissons przybrane rożkami papryki. Były maleńkie słodkie cebulki, marynowane w sosie ze świeżych pomidorów (…). Zjedliśmy królika, zjedliśmy zieloną sałatę z grzankami usmażonymi z czosnkiem na prawdziwej oliwie, zjedliśmy pulchne okrągłe crottins z koziego sera, zjedliśmy tort migdałowy z kremem, który zrobiła córka gospodarzy. Tego wieczora jedliśmy za Anglię”.

Jeśli ktoś po przeczytaniu tego fragmentu pomyślał, że jest to opis królewskiej uczty wydanej przez Ludwika XVI, nigdy bardziej się nie mylił. To bowiem tradycyjny, wiejski obiad, jaki przygotowują prowansalskie gospodynie zimową porą, kiedy posiłek ma długo zalegać w żołądku, rozgrzewać i dodawać sił. A szczęściarzem, który dostąpił niewątpliwej przyjemności skosztowania tego wszystkiego był pewien Anglik, który postanowił  porzucić monarchię dla dobrej kuchni i na stałe przenieść do Prowansji. Potem napisał o tym książkę, która stała się bestsellerem niemal na całym świecie. Peter Mayle – bo o nim mowa – stał się piewcą uroków prostego, wiejskiego życia wśród winnic, gdzie czas rządzi się swoimi prawami, a każdy napotkany człowiek jest chodzącą encyklopedią kulinarną.

„Rok w Prowansji” to rodzaj literackiego pamiętnika, w którym autor zapisywał swoje doświadczenia i obserwacje, opisywał ludzi, z którymi przyszło mu się spotkać, restauracje, gdzie miał szczęście jadać, przygody z francuską biurokracją i robotnikami budowlanymi, z którymi zmagał się przez cały rok.
Mayle jest świetnym obserwatorem rzeczywistości, ludzkich zachowań i obyczajów. Robi to przy tym w sposób niezwykle zabawny, barwny i plastyczny, dzięki czemu ma się wrażenie, jakby się tam było. Całkowite zaś mistrzostwo osiągnął w opisywaniu potraw i trunków – czytelnik czuje unoszący się w powietrzu niepowtarzalny zapach trufli, smak foie gras, jagnięciny upieczonej z ząbkami czosnku i czerwonego Chateauneuf-du-Pape. Niemal na każdej stronie pojawia się wyliczanka dań, opisanych z wielkim pietyzmem i dokładnością – można by właściwie na tej podstawie sporządzić małą książkę kucharską i menu dla niejednej restauracji.

Ale „Rok w Prowansji” to nie tylko kuchnia, znajdziemy tu bowiem wiele zabawnych zdarzeń, które oddają mentalność Prowansalczyków, zwyczajów, które tworzą niepowtarzalny koloryt tego zakątka Europy – jak chociażby zamiana aptek w punkty kontroli jaskości grzybów, dość oryginalnie pojęte zamiłowanie do broni myśliwskiej, niezrozumiałe zachowanie francuskich kierowców na drogach, czy ciągłe narzekania na niemieckich turystów.
I co najważniejsze – czyta się tę książkę jednym tchem, nie ma tu zbędnych zdań, zawiłych wyjaśnień, mętnych opisów. Wszystko jest konkretne, niemal namacalne i żywe. Narracja toczy się lekko i gładko, a inteligentny dowcip dodaje opowieściom charakteru. Po prostu duchowa uczta.

P.S. „Rok w Prowansji” stał się początkiem serii, którą tworzą również ksiązki: „Jeszcze raz Prowansja” i „ Zawsze Prowansja”.

Peter Mayle „Rok w Prowansji”, przekład: Ewa Adamska, wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2002