Autorem wpisu jest: Robert Fiałkowski

Legenda piastowskich biesiad ozdabia początki naszej historii. W prastarym grodzie, Gnieźnie, żył Książe Popiel. Pogańskim zwyczajem urządził dla synów wystawną ucztę postrzyżynową. Dzień ten był świętem dla całego rodu. Na gości czekały bogato zastawione stoły. Było pod dostatkiem wina, piwa i chłodnych napojów. W skrzyniach leżały kwarty miodu przygotowane dla dworskiej czeladzi. Na stołach znalazła się dziczyzna, ptactwo i drób. Na misach leżały przepiórki, kuropatwy i dzikie kaczki. Oczy mogły nacieszyć się grzybami i leśnymi owocami. Obfitość napitków i jadła przyciągała licznych gości.

Od strony gościńca słychać już było tętent końskich kopyt, na pięknych rumakach zdążali do zamku zacni wojowie. Po drodze mijali gromady pieszych wędrujących traktem w stronę grodu. Wieczorem cały gród księcia pobrzmiewał gwarem biesiadników. Przy wtórze fletów śpiewano pieśni, opowiadano legendy oraz sagi rodowe.

Legendarni wędrowcy
Do bram grodu zapukali tajemniczy wędrowcy. Poprosili o jadło, gościnę i nocleg. Straż książęca zaryglowała już bramy, podniosła też mosty zwodzone. Na widok włóczęgów skrzyżowała halabardy. Niechętny Popiel kazał przepędzić wędrowców. Utrudzeni podróżą napotkali ubogą chatę pod wiekuistym jaworem. Zgodnie ze staropolskim zwyczajem gospodarze przyjęli pod dach swój wędrowców. W domu Piasta także odbywały się postrzyżyny. Z okazji tej urządzono skromną ucztę. Gospodarze mieli młodego prosiaka i nieco miodu z przydomowej pasieki. Wielka hojność i troska gospodarzy zachwyciła zacnych gości.

Jak podaje legenda, żona Piasta podała do stołu utuczonego prosiaka, którego zapijano beczułką uważonego piwa. Jak opisuje to Gall Anonim wydarzył się wtedy cud – ku wielkiemu zdziwieniu biesiadników potrawy na stole cudownie się pomnożyły… Gospodarze napełnili nimi wszystkie naczynia. Jadła było tak wiele, że na całym podgrodziu zabrakło czarek, misek i kubków, by je pomieścić.

Piast obiegł całe Gniezno i zaprosił na ucztę wszystkich jego mieszkańców. Przybył na nią także Popiel. Dziwili się wszyscy skąd taka obfitość jadła i napojów w domu ubogiego kmiecia? Jak się potem okazało wędrowcami byli słynni misjonarze: Cyryl i Metody. Tyle legendy…

Na piastowskim stole
Niewiele wiemy o zwyczajach kulinarnych w czasach Polan. W X wieku przaśne podpłomyki zastąpił chleb wypiekany na zakwasie. Pieczywo było pulchne i smaczne. Gości podejmowano pszennym kołaczem lub wypiekanym z okazji świąt ciastem na miodzie. Na stole nie brakowało wędzonego mięsa i wędlin, chętnie jadano ryby solone. Wołowina rzadko gościła na stołach. Krowy dawały mleko, woły używano do orki. Za to dziczyzny było wszędzie pod dostatkiem..
W czasach tych dominowały dania ze zwierzyny łownej: saren, jeleni, dzików i zajęcy. Pito słabe piwo jęczmienne, warzone bez chmielu oraz miód pitny. Zamiast wina serwowano napoje ze sfermentowanych owoców. W spiżarni leżał kwas chlebowy, sok klonowy i brzozowy ściągany wprost z pobliskich drzew.

Potrawy możnych niewiele różniły się od kuchni ich poddanych. Na stołach wysoko urodzonych trafiały się wyszukane przysmaki. Powszechne w użyciu były: cebula, czosnek, mięta, jałowiec, lebioda, liście wiśni i dębu. W X wieku pito wino i miód sycony. Piwo było powszechne, mleko podawano dzieciom, woda uchodziła za szkodliwą. Nie znano jeszcze wyszukanego, wykwintnego jadła. Z przaśnego ciasta robiono obwarzanki, a z ciasta na zakwasie – pączki. Kilka wieków później pisze ks. Kitowicz: "Staroświeckim pączkiem trafiwszy w oko, mógłby go był podsinić"…

Biedota wypiekała podpłomyki i placki z owsa lub jęczmienia, przyrządzano kaszę na gęsto, warzywa gotowane, kapustę i rzepę. Częściej trafiały się ryby. Podobnie jak w całej ówczesnej Europie, chętnie jadano groch, soczewicę i bób. Mięsa było pod dostatkiem tylko u szlachetnie urodzonych.

Kuchnia myśliwska
W dawnych wiekach puszcze polskie obfitowały w zwierzynę grubą, ptactwo i zające. Kuchnia myśliwska wniosła na stoły bogactwo dań i smaków. Wśród zwierząt leśnych zjadano dziki i sarny pieczone na kilka sposobów, a także kuny, lisy i zające, a z ptactwa: bażanty, przepiórki oraz kuropatwy. Do potraw ddawano rozmaitych ziół, traw, młodych pędów roślin, kory drzew i krzewów.

Dawne kroniki nie zdradzają tajników starych receptur. Przepisy rodzinne były skrzętnie ukrywane. Możemy się tylko domyślać, że przepiórki, dzikie kaczki i kuropatwy spożywano zaraz po upolowaniu. Większe ptaki trzymano kilka dni w komórce. Zimą mogły wisieć nawet kilka tygodni. Młoda dziczyzna nie wymagała marynowania. Starsze osobniki zalewano marynatem i trzymano do tygodnia. Dodatek kwaśnych owoców ułatwiał trawienie i poprawiał smak. Polędwica, udziec, comber to najlepsze części tuszy sarniej i zajęczej. Z dużych sztuk najsmaczniejsza jest sarnina i mięso z młodego jelonka. Dziczyzna wymaga "skruszenia". Kiedyś odbywało się to poprzez zawieszenie ubitej i wypatroszonej tuszy w miejscu przewiewnym na kilka, a nawet kilkanaście dni. Podobny efekt dawało moczenie mięsa w maślance, kwaśnym mleku lub serwatce.