Autorem wpisu jest: Barman Service

Dążenie do doskonałości cechuje wszystkich dla których praca pozostaje również pasją. Jestem barmanem, przeszedłem wszystkie możliwe kursy, szkolenia i warsztaty. Lokal, w którym pracuję kręci się super, ludziska rezerwują stoliki miesiąc wcześniej, a przy barze igły nie wciśniesz. Zadowoleni goście, wysokie obroty, szef wniebowzięty, po prostu bosko!

Ogromna satysfakcja na co dzień, zawodowe spełnienie, ale czy aby  na pewno ostateczne? Hmmm…… chyba nie do końca, bo takich lokali i barmanów w mieście jest co najmniej kilku, w województwie jeszcze więcej, a w Polsce dziesiątki, jak nie setki. I tu pojawia się czerwone światełko, odzywa się syndrom rywalizacji sportowej. A jakby to jakoś sprawdzić, zweryfikować, ocenić i ponumerować. Trzeba by poznać innych, spotkać się i porównać swoje umiejętności. Konkurs barmański to jest myśl!
  
Naprzeciw wychodzą firmy alkoholowe oraz przeróżne stowarzyszenia i organizacje chętnie finansujące potyczki barmanów. Imprezy tego typu organizowane są zazwyczaj kilka razy w roku, więc pole do popisu ogromne. Zazwyczaj brać barmańska rywalizuje w dwóch kategoriach: „flair” oraz klasycznej. Mojemu sercu bliższa jest ta druga, więc może od niej zaczniemy naszą wyprawę po świecie konkursów barmańskich.

Konkurs barmański w stylu klasycznym rozpoczyna się od stworzenia własnej receptury drinka, który musi mieścić się w kategorii określonej przez organizatora, ze składników wyznaczonych w portfolio, zgodnie z wytycznymi regulaminu konkursu. Możemy mieć na przykład do przygotowania „long drink after diner” tzn. słodki koktajl o pojemności 250 – 300ml i właśnie taki charakter musi mieć nasza kompozycja. Często bywa, że organizator zastrzega sobie, jaki ma być alkohol bazowy i jaka powinna być jego minimalna zawartość w naszym drinku. To dopiero początek, przecież musimy jeszcze odpowiednio nazwać naszego drinka i choć wydaje się to najprostsze, to zapewniam, że czasami sprawia trudności.

Gdy koncepcja gotowa, a termin konkursu potwierdzony, czas na wyjazd. Zabieramy niezbędny sprzęt barmański, owoce do garnirowania oraz szkło, jeśli organizator go nie zapewnia i… w drogę. Na miejscu, zgłaszamy się do odprawy barmanów, gdzie przekazywane są wszystkie wytyczne i regulamin konkursowy oraz losujemy nasze miejsce startowe (ja, niestety, zawsze pechowo losowałem pierwsze lub ostatnie, a to zwykle nie wróży zbyt dobrze).

Potem idziemy do pokoju przygotowań, gdzie szykujemy cały wystrój naszego drinka i czekamy, aż wywołają nas do startu na scenę. Zabawa się zaczyna.

Układamy buteleczki według wlewów, układamy szkiełko, do którego będziemy przelewać nasze cudo, szykujemy sprzęt no i zaczynamy. Zazwyczaj mamy 7 minut na wykonanie 4. porcji drinka z całą etykietą, czyli prezentacją butelek, chłodzeniem szkła i sprzętu. Teraz pozostaje jedynie opanowanie naszych, niewiadomo dlaczego trzęsących się rąk (no tak, przecież za plecami mamy sędziego technicznego, który czuwa i wychwytuje każde nasze potknięcie). Na koniec garnirowanie i prezentacja naszego cacka oraz owacje wiernych kibiców.

Zaczyna się druga część konkursowa, hostessy brutalnie odbierają nam nasze drinki, przygotowane w pocie czoła i zanoszą bezlitosnej komisji degustacyjnej, która ma za zadanie ocenić wygląd, zapach i smak naszego dzieła. Teraz pozostaje jedynie czekać do momentu podsumowania punktów i ogłoszenia wyników. Chwila prawdy nadeszła, sukces w zasięgu ręki…., a jednak nie wyszło, nie tym razem.
Trudno przełknąć porażkę, ale w końcu to tylko zabawa i nie ma się co przejmować. Pozostaje nam kilka godzin do powrotu, które zazwyczaj wykorzystujemy na dogłębne, organoleptyczne zapoznanie się z produktami sponsorów i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku spokojnie wracamy tam, gdzie zawsze i tak jesteśmy numer 1.

Podobnie wyglądają konkursy „Free style”, ale to już przy naszym kolejnym spotkaniu…

Z barmańskim pozdrowieniem Łukasz Strzyż (na zdjęciu).