Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Odniesienie sukcesu jest najtrudniejsze wówczas, kiedy obok kręci się
jakiś ekspert przekonujący wszystkich dookoła, że coś nie jest możliwe!
Czasem warto poświęcić duże pieniądze, żeby się przestał kręcić…

Obecnie
jeszcze w wielu przypadkach mszczą się na biznesie lata 90., w których
absolwent technikum ogrodniczego o specjalności zraszacz, tudzież
lakiernik samochodowy, myślał, że może np. prowadzić z powodzeniem
restaurację. I w takich wypadkach potrzebny jest ekspert (czytaj:
absolwent szkoły wyższej, w nazwie której ilość spółgłosek stawia ją najwyżej w
rankingach – SGWSHRTW), który wie wszystko lepiej. Od receptury sushi,
przez półprzewodnikową wyższość złącza p-n-p, nad n-p-n, aż do
marketingowej struktury poziomej zarządzanej wykresami Gantta! To
jasne, że po jakimś czasie okaże się, że nie wiedział nawet tego. Ale
co zarobił, przyciął, zachachmęcił, przyorał, zakasował w tym czasie to
jego!

Ekspert nie byłby ekspertem, gdyby nie miał pomysłów. I
w tej materii podstawowym „rzutem na taśmę“ eksperta werbalizowanym
właścicielowi jest hasło: "Ja wiem lepiej". Ten czyn bezczelny jest w
marketingowym świecie stawiany wyżej, niż giełdowy numer: postaw pan na
PKO, bo przecież tam najpewniej obstawi się Kazimierz. A to imię
oznacza koniunkturę szybszą, niż jakiś tam Nikodem! Jest zatem co
obstawiać!

Niestety, redukując te wywody do jednego, konkretnego
lokalu musimy uchylić czoła menejdżerowi, bowiem wie więcej – z racji
pozycji, przywilejów i w ogóle. Z racji, że racja jest nie po naszej
stronie.
A teraz przełożenie powyższych wywodów na sytuację dnia
codziennego: otóż znalazłem okazję, by wydać trochę pieniędzy (niedużo,
bo jestem skąpy, ale zawsze) w celu upamiętnienia sytuacji, w której
można śmiało powiedzieć, że inżynier Karwowski jest jednak ode mnie
starszy mentalnie.
Hm.. niby wiek ten sam… ale Marka i Jagodę wydziedziczyłbym od razu, a co do Magdy pozwólcie mi się zastanowić.
Wracając
do sytuacji – przychodzimy w ośmiu do pubu, w którym poza alkoholem
serwują także niezłe menu. Jednak dowiadujemy się (mniej więcej po
którymś tam piwie), że tutaj dzisiaj niczego nie zjemy…

Jest kilku misiów
na tym padole, którzy taką wiadomość zdzierżyliby bez drgnienia
powieki: (wymieniam w porządku alfabetycznym – Satya Say Baba, Carlos
Castaneda, Juddy Krishnamurtii, Shree Ramana Maharishii, Anthony de
Mello, Baghwan Shree Raineesh i nasz redakcyjny kolega Marian Jeżewski).
Ja,
niestety, nie zniosłem informacji o braku jedzenia i bezczelnie
zapytałem, gdzie leży przyczyna naszego nieszczęścia? Otóż właściwie
nie wiadomo. Ot, żarcia nie ma i już. No to ja (bo złośliwie nigdy nie
daję za wygraną) pytam: a o czyją zgodę powinniśmy poprosić, żeby w
spokoju sumienia zamówić pizzę? – Menadżerki – odpowiedział barman
szczęśliwy, że to nie on musi odejmować decyzję. Po chwili przekazano
nam decyzję menejdżerki – nie ma zamawiania niczego, czego nie ma
(proroctwo Kononowicza, czy cóś?). Znaczy się: albo pijeta u nas i nie
jeta, albo spierniczajta. Do czego posłusznie się zastosowaliśmy.

A
morał jest taki… Właściwie nie ma morału poza tym, że odniesienie
sukcesu jest najtrudniejsze wówczas, kiedy obok kręci się jakiś ekspert
przekonujący wszystkich do okoła, że coś nie jest możliwe! Czasem warto
poświęcić duże pieniądze, żeby się przestał kręcić…