Autorem wpisu jest: Marian Jeżewski

Kochanie, co chcesz: jajecznicę czy może kanapki? – pyta żona. Mąż waha się, miota między jednym a drugim. – A nie możesz zaproponować raz jednego?! – odpowiada w końcu. Są ludzie, którzy chronicznie nie cierpią podejmowania decyzji. Czy chcemy, czy nie, codziennie borykamy się z dziesiątkami, setkami wyborów. Zaczynając od tego, którą nogą wstać, lub w co się dziś ubrać, a kończąc na tym, czy wypić jeszcze jedno piwo przed snem. Pewien miłośnik psów nie potrafi zdecydować się, ile chciałby mieć tych czworonogów. Ma już piętnaście…

Siedzimy w restauracji, mamy otwarte menu. Zanim do tego doszło musieliśmy wcześniej wybrać lokal, potem drogę, którędy do niego dojechać, potem stolik, potem miejsce… Przeglądamy co moglibyśmy zamówić. Oj, nie zawsze wskazanie pozycji jest takie oczywiste! A to zerkamy na jedno, a to na drugie, a to na trzecie. Wracamy do pierwszego… Kelner zerka na zegarek. My kombinujemy na co mamy dziś „smaka”? A jak to jest właściwie z tym smakiem? Wyobraźmy sobie taką sytuację.  Jesteśmy u królowej Anglii na wystawnym przyjęciu. Jest wszystko, co tylko być może, stół po prostu dotyka blatem podłogi. Podchodzimy i zerkamy na przeróżne potrawy, zakąski, tartinki, sałatki, owoce, desery… Po co wyciągniemy rękę? Okazuje się, że jeśli zrobimy to odruchowo, to wybierzemy niekoniecznie coś wytwornego. Machinalnie sięgniemy po to, czego akurat nasz organizm potrzebuje. Mogą to być na przykład orzechy, w razie niedoboru magnezu. Zachowujemy się tak bezwiednie, nie zastanawiając się dlaczego. Ponoć decyduje wtedy za nas, nasz pierwotny instynkt, zagłuszany przez rozwój cywilizacji. Nie zawsze więc, nasz zdrowy rozsądek jest taki zdrowy. „Czucie i wiara są silniejsze niż mędrca szkiełko i oko” – twierdzili romantycy. Może jednak mieli trochę racji?  Może przy najbliższej okazji, podczas przeglądania jadłospisu zabawimy się w szamana? Zamkniemy na moment oczy i zapytamy własnego ciała na co dzisiaj ma ochotę. Jeśli uda nam się odgadnąć jego zapotrzebowanie, to możemy być pewni, że nawet zwykły śledź w śmietanie będzie nam bardziej smakował, niż przepiórki pieczone z truflami i podlane białym winem.

Są tradycjonaliści. Zamawiają wyłącznie to, co już znają. Nie lubią ryzykować. Ale czy żurek jest wszędzie taki sam? Są dociekliwi. Wypytują kelnera o różne aspekty przyrządzania, składu, dodatków. Ale czy smak i tak nie jest zawsze subiektywny? Są tacy, którzy wolą nie wiedzieć co dzieje się w kuchni. Gdyby wiedzieli, mówią, to nigdy by nic nie zjedli. Są tacy, którzy przed spróbowaniem zawsze dodają pieprzu…
Znajoma wróciła z Chin zachwycona kuchnią mongolską. Każdy sam decydował co i ile czego wrzuci do swojego garnka. Tyle było zup, ile osób. Najlepsze, że mąż nie mógł na nikogo grymasić! Znam osobę, która zamawiając kawę pyta jakie są filiżanki. Nie lubi, jeśli mają zbyt małe uszka – trudno wtedy pewnie utrzymać gorący napój. Inny znajomy siada zawsze plecami do ściany. Inaczej czuje dyskomfort.

Na szczęście w lokalu mamy wolność wyboru. Nikt nam nie narzuca, co mamy jeść. Nasza sprawa: skrzydełko czy nóżka.  Czemu zatem nie przekłada się to na pozostałe aspekty naszej egzystencji? Pozwalamy innym wybierać za nas! Potem narzekamy, że nam nie smakuje. Chcielibyśmy, aby kelner decydował o naszym obiedzie? Rachunku?  Czyż lokal gastronomiczny to nie lokal wyborczy?… Co tam. Wszystko jedno. Byle co, byle gdzie i byle jak.  Kiełbasa wyborcza wszędzie smakuje tak samo. A co włożymy w domu do garnka, to już inna sprawa?