Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Ostatnio zobaczyłem w telewizji program o Watykanie, w którym pokazano jak kilku młodych kleryków umawia się razem w jednej z restauracyjek, gdzie omawiają kwestie łacińskich tekstów teologicznych przy lampce wina. Od razu sobie pomyślałem, że kaktus mi na ręce wyrośnie, jak dożyjemy czasów, w których polska telewizja pokaże w takich przyjemnych okolicznościach polskiego księdza. Od razu wiemy dlaczego: nie wypada, prawda? Jak to tak, ksiądz z kolegami na wino? To pewnie jakiś nieprawdziwy ksiądz, może przebieraniec z karnawałowego balu? Tymczasem, prawdę powiedziawszy, kompletnie nie wiem, dlaczego ksiądz nie miałby się lampki wina napić (bo te rozwodnione w czasie mszy sobie od razu podarujmy)? Co on, gorszy jakiś? W końcu w Kanie Galilejskiej o wino zadbał nie byle kto i jakoś mu głupio nie było!

Niestety, u nas wciąż pokutuje pogląd, że alkohol w telewizorze pokazuje się tylko w kontekście kryminalnym: ktoś komuś po wódzie kark przetrącił, kobitę pobił i dziecka na mróz wyrzucił. W następnych kadrach telewizyjnych relacji widzimy już tylko izbę wytrzeźwień, wypowiedź lekarza w białym kitlu i ewentualnie jakiegoś gościa od wychowania w trzeźwości. Nikt natomiast nie wpadnie na to, żeby tak jednak wypromować wreszcie nad Wisłą kulturę picia! Tak po prostu pokazać, że jak się spotyka z przyjaciółmi przy lampce wina, to nie znaczy to, że dalsza część wieczoru spędzona zostanie w objęciach sierżanta policji lub dyżurnego izby wytrzeźwień. Tymczasem wszyscy lubiący się napić (do których odważnie się zaliczam) wiemy doskonale, że pomiędzy piciem, a upijaniem się jest dramatyczna różnica. To pierwsze jest przyjemne, w tym drugim przyjemności po prostu nie ma! Co więcej, picie – to wbrew obiegowej opinii nie tylko wlewanie w siebie alkoholu. To określona celebracja czasu, przyjaciół i miejsca akcji oraz tego, co mi osobiście wydaje się przy tej okazji najistotniejsze, czyli atmosfery. Różnie ją oczywiście można budować: wujek Heniek na imieninach u cioci Zosi opowiadając obrzydliwe dowcipy i podszczypując co bardziej akuratne panny również tworzy atmosferę. Pytanie tylko jaką? Dla mnie najpiękniejszą atmosferę tworzy w takich okolicznościach dobra opowieść. Oto siadamy wygodnie w fotelu i zaczynamy zatapiać się w opowieści, a jeśli ma być to dobra opowieść, to czemuż nie napić się przy okazji dobrego wina, które nie tylko opowieści nie zaszkodzi, ale doda jej przecież blasku.

Do dobrej opowieści potrzebny jest jeszcze odpowiedni „story teller” jak mawiają Anglosasi. I tutaj literatura podsuwa nam wspaniałe wzorce. Wprawdzie w ostatnich czasach story tellerów jak na lekarstwo – albo opowiadają grafomańską i wymoczkowatą historię traumatycznego dzieciństwa, albo wulgarne dzieje parkowych lumpów normalnych inaczej. Zawsze jednak w poszukiwaniu dobrego story tellera możemy udać się w przeszłość i to niekoniecznie tak znowu odległą. Znakomitym przykładem są tutaj Paul Auster, Jarosław Hasek, Bohumil Hrabal i wielu, wielu innych. Jeśli zaś już jesteśmy w stanie rozgryźć ich warsztat, a przynajmniej domyślać się używanych technik, to brakuje już tylko dobrej historii. A dobrych historii najwięcej jest… w historii! Ważne tylko, by opowiadając pozostawić słuchaczom możliwość zadziwienia i ochoty na dociekania własne. Historia bowiem bez tajemnicy, to kiepska historia. Kiedy zaś nad lampką wina roztoczy się opowieść, której pozwolicie podążać niezbadanymi drogami ludzkiej wyobraźni, nagle okaże się, że picie wina, przestało być już tylko samym piciem – staje się częścią toczonej opowieści. A opowiadający wraz ze słuchaczami może się już tylko w opowieści zanurzać, zanurzać i tak bez końca. Wino smakuje wtedy wybornie, noc wydaje się zbyt krótka, a i akumulatory na kolejne ciężkie tygodnie ładują się akuratnie.

Ksiądz, malarz, ciocia Zosia – wszyscy oni mają przecież prawo do opowieści! I wyjątkową hipokryzją jest traktowanie kilku lampek wina jedynie w kategoriach psującego nam organizm świństwa (medycyna akurat uważa inaczej, a długość życia Francuzów mówi sama za siebie), kiedy produkuje się u nas miliony ton gorzały, które zalegają potem sklepowe półki i jednocześnie pielęgnuje ustawę skutecznie blokującą rozwój polskich winnic. Zatem nie wstydźmy się wznosić toastów przednim winem, bo przecież ktoś kiedyś zmianę obyczajów musi wreszcie zacząć. I pamiętajmy jedynie o należnej dobremu winu dobrej opowieści – reszta niech się wydarzy już w wyobraźni, której na szczęście żadna telewizja, ustawa, czy inna okoliczność, nie jest nam w stanie odebrać.