Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

„Piwo ukształtowało to piękne ciało” – czytamy na T-shircie rozkosznego rockmana i już wiemy, że są tacy imprezowicze, dla których przyjęcie bez piwa, to czas bezpowrotnie stracony. Wydawałoby się, że piwo nie powinno stwarzać organizacyjnych kłopotów – nic jednak bardziej mylnego. Kłopot stwarza już samo naczynie. W końcu piwo w plastykowym kubku nie tylko nie smakuje dobrze, ale podanie go w ten sposób jest wysoce nieeleganckie.

O ile na imprezach masowych, na których przygotowujemy catering dla kilkuset osób, raczej nie mamy wyjścia, to przy mniejszych spotkaniach plastykowe kubki są niedopuszczalne. Oczywiście, firma cateringowa czy hotel, na wieść o potrzebie rozlewania piwa do szkła będzie się buntować, ale bądźmy twardzi i nieustępliwi. Oczywistym jest, że będzie z tym więcej roboty, ale z drugiej strony traktujmy zaproszonych gości godnie, a nie, jak wylazłą z autokaru nawaloną wycieczkę do Ojcowa. Jeśli już uda nam się przekonać dostawcę trunków do szklanek, pamiętajmy, że to zaledwie początek sukcesu – bo szklanki muszą być w błyskawicznym obrocie: brudne szybko znika, ustępując miejsca czystemu. Nic tak nie psuje widoku stołu, jak niezliczona ilość szklanic z niedopitym piwem.

Kolejna newralgiczna sprawa to samo nalewanie – tutaj musimy wykorzystać doświadczonego barmana, a nie (za przeproszeniem), bufetową, która większość swojego czasu będzie poświęcała na walkę z pianą. Nie wiem jak was, ale mnie okropnie denerwuje widok kelnerki wygrzebującej łyżką piankę z piwa. Potem zazwyczaj odstawia tę łyżkę na tackę, by użyć jej po raz nieskończenie któryś, oczywiście w innym piwie. W Czechach barman potrafi umiejętnie strząsnąć nadmiar pianki, w Belgii odkrawa się ją specjalnym nożem, tak by jej powierzchnia była równa z końcem kieliszka, a u nas łycha i dawaj grzebiemy. Ohyda!

Albo inny numer robiony często na imprezach w wykorzystaniem rollbaru (czyli barku z beczką i nalewką na kółkach). Beztroska panna nalewa piwo po piwie podstawiając pod kran szklankę, w której ląduje nadmiar pianki z nalewanych piw. Po pewnym czasie w podstawionym naczyniu zbiera się nakapanego piwa mniej więcej do połowy. Cóż robi panna piwna? Dolewa do tej samej szklanki piwa z kranu i proszę bardzo: może pan prezes skorzysta? Sam taki widok przyprawia o mdłości.

Częstym organizacyjnym błędem jest także pozostawienie gościom rollbaru do samodzielnej obsługi (najczęściej przy biesiadnych spędach w najróżniejszych hotelowych chatkach, domkach i wiatach). Gwarantuję, że wówczas już po piętnastu minutach rollbar będzie pełen szklanic z odrobiną piwa na dnie. I weź tu teraz którąś, żeby ją wypełnić piwem? A bo to wiadomo, czy piwo tam nakapało, czy też ktoś je wypluł?

Wielu organizatorów imprez uznaje, że do VIP-owskiego bankietu piwo nie pasuje, tym samym uwalniają się od znojnego obowiązku radzenia sobie z problemami. Nic bardziej mylnego, bo to nie piwo nie pasuje, ale sposób jego podania. Jeśli na stole pojawi się kieliszek (nigdy nie butelka) ze stopką ochronioną przed spływającym po ściankach płynem specjalną okrągłą serwetką, to zapewniam, że ranga bankietu na tym nie straci. Trzeba przy tym zachodu i owszem, ale z drugiej strony nie mniejszego zachodu wymaga nabranie piwa do kanistra i rozlanie do musztardówek u cioci na imieninach. Ale wtedy nie bierzmy się za organizację imprez…