Autorem wpisu jest: Marian Jeżewski

Chęć posiadania jest wielka, jedno z istotniejszych wyrażeń w życiu dziecka to przecież „moje”. Czy chcieliby Państwo mieć własną restaurację? To zależy. Jasne, sprawa jest złożona. A gdyby tak złożyć się większą grupą osób? – Można by pomyśleć. Mieszkańcy niewielkiej wioski Strata Mała koło Skarbowa postanowili uruchomić lokal, który byłby wspólnotą wszystkich mieszkańców. Ale po kolei.

Pierwszy problem polegał na tym, czy każdy składa się po tyle samo, czy procentowo od dochodów? Demokratycznie ustalono, że im więcej ktoś zarabia tym więcej ma łożyć. Przeliczono zebrane fundusze i wybudowano całkiem zgrabny lokalik. Kolejna składka poszła na wykończeniówkę, wyposażenie i zaopatrzenie w towar. Zawarto kontrakty z dostawcami, w tym z lokalnym browarem oraz znaleziono osoby, które nadawałyby się do obsługi. Wiele emocji wywołał pomysł cyklicznego striptizu. Nawet nie ksiądz proboszcz, jakby można było się spodziewać, ale koło gospodyń, protestowało najbardziej. Nie znaleziono jednak żadnej kandydatki, więc rozeszło się po kościach (właściwie była jedna chętna, jednak chłopy jednogłośnie zrezygnowali z jej usług tłumacząc pokrętnie, że jest za niska). Ustalono kto będzie kierownikiem, zastępcą kierownika i szefem kuchni. Wybrano jedną osobę, a mianowicie szwagra sołtysa.

Aby nie zanudzać, ominiemy wiele mniej ważkich spraw, które jednakże nie raz powodowały niekończące się spory, np. czy kartę dań nazwać jadłospisem, menu, czy może kartą dań właśnie, lub jaką długość mają mieć spódnice kelnerek. Po pewnym czasie wyłoniło się kilka nieformalnych grup próbujących forsować swoje racje, wstrzymywać się i innych od głosu, nie przychodzić na zebrania, albo blokować skrzynkę po piwie służącą za mównicę. Czyli zwykła demokratyczna normalka. Na koniec ogłoszono konkurs na nazwę, wygrała „Nasza Knajpa”, bo innych nie było. Dodam, że wszystko trwało cztery lata, pięć miesięcy i dwa dni czyli około trzy lata dłużej niż się spodziewano.

Dochodzimy w tym momencie do sprawy najciekawszej w całej tej historii. Przedsięwzięcie pod nazwą  „Nasza Knajpa” w swoim założeniu nie miało generować zysków. Pomysł był absolutnie nowatorski. Knajpa powstała, by służyć tylko i wyłącznie mieszkańcom Straty Małej. Mało tego. Ponieważ inwestycja powstała ze wspólnych pieniędzy i nadal będzie z nich utrzymywana (dotyczy to także wynagrodzenia kelnerek, kucharek i kierownictwa), to wszyscy Stratanie korzystają z niej bezpłatnie!
Co to było za uczucie? Nie do opisania! Wejść sobie do Naszej Knajpy jak panisko, skinąć na kelnerkę, zamówić zraz po pożarsku z ziemniakami i zasmażaną kapustą, do tego jasne pełne, pochłonąć wszystko powolutku, dyskretnie beknąć i wyjść… nie płacąc! Ojej! Oczywiście wyznaczono określone limity, aby ktoś nie wpadł na pomysł zamieszkania tu na stałe, ale powszechny zachwyt był bezgraniczny.

Do dobrze działającego systemu wkradła się, nie wiadomo kiedy, pewna innowacja. Teraz każde zamówienie należy złożyć na formularzu, na dwa tygodnie przed konsumpcją, a do prawidłowo wypełnionego i podpisanego formularza należy dokleić tzw. „znaczek wspólnoty”. Nikt jakoś nie może sobie przypomnieć dlaczego znaczki należy kupić albo u sołtysa, albo u jego szwagra i właściwie nie wiadomo po co te znaczki w ogóle. Ale cóż, mieszkańcy Straty Małej i tak płacą na utrzymanie swojej „Knajpy”, więc nadal do niej przychodzą. Niby jest jak było, chociaż zauważyli, że od jakiegoś czasu zepsuło się jedzenie i pogorszyła obsługa…

P.S.
Nie należy doszukiwać się analogii pomiędzy Naszą Knajpą i urzędami typu US czy UM, bo w urzędach nie leją piwa.