W moim domu jest czasami jak w knajpie. Do wyboru kilka dań. Dziś przez te knajpiane zwyczaje wykipiało mi ciasto na rogale.

Rogalami zaraziła mnie sąsiadka. Maślane, piękne, rumiane, pachnące i można tak długo o nich opowiadać. Prosto je zrobić, gorzej z lepieniem. Nie lubię lepić ani pierogów, ani rogali, ani gnocchi. Ale jak ma się parcie na rogale, to człowiek się potrafi wziąć w garść.

Przepis na maślane rogaliki pochodzi z bloga Bajkorada.pl Nie muszę dodawać, że wypiek zrobił furorę wśród naszych dzieci. Nawet osobista moja Rodzicielka porwała dziś cztery sztuki, że niby Tatkę poczęstować, a po drodze do przedszkola, zanim odebrała Młodego (ja gotowałam), zjadła dwa kolejne.

W każdym razie rano doszłam do wniosku, że drożdże są, czekolada jest, masło, jajka i mąka jest, to robimy. Ciasto zrobiłam w mig i odstawiłam do wyrośnięcia. No i rosło… a ja zajęłam się obiadem. Szpinakowa dla mnie i Rodzicielki, bo chłopaki zielska nie jadają, dla chłopaków rosołek, sos do makaronu na drugie danie, makaron do rosołu, makaron do drugiego, tralala pitu pitu, patrzę a ciasto spływa po ekspresie do kawy.

Mam małą kuchnię, bardzo małą i kładę półwyroby gdzie popadnie. Brakuje mi blatu niestety. Ciasto na rogale wylądowało na ekspresie (hehe dosłownie). Jak zobaczyłam zbliżającą się katastrofę powiedziałam sobie: „Ogarnij się Łyżeczka! Co jak co, ale rogali stracić nie możemy.”

Nie zdradzę jak, ale jakoś uratowałam sytuację. Rogale zniknęły tak szybko jak się pojawiły. Ot, takie życie, narobi się człowiek, narobi, a efekt pracy paruje jak kamfora…