Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Podobno człowiek jest tym, co zje. Hm… wobec wyników ostatniej kontroli wędlin w Polsce nasza wiedza na temat istoty człowieczeństwa powinna ulec zmianie. Chodzi mianowicie o to, że w najtańszych kiełbasach, tych przeznaczonych głównie na grilla, oprócz całej masy chemikaliów udających mięso znaleziono również pomielone odpadki. A my się zastanawiamy, co zrobić z tymi wszystkimi zalegającymi pół świata śmieciami. Jak to co? Wygrillować!

Zobaczcie jak to oszczędność – zamiast składować, niszczyć Ziemię, naszą rodzicielkę, bierzemy takie toksyny na przemiał i smacznego! Wreszcie można będzie obwieścić koniec kłopotów z odpadami nuklearnymi. Pan Franek ze szwagrem Zdzichem, „wciągną” to w try-miga, grillując na katowickim Muchowcu i jeszcze wódą popiją, żeby im się w nocy nieprzyjemnie nie czkało! Nie wiem, jak drodzy Czytelnicy widelca, ale ja w najbliższym czasie kiełbasy grillowej nie zamierzam kupić. Teraz bowiem pojawiła się świadomość, co tak naprawdę może nas zepsuć. W gnostyckiej „Ewangelii Tomasza”, o którą nawiasem mówiąc jest teraz tyle szumu w związku z Kodem Leonarda, czytamy: „Nie to was psuje co wchodzi do waszych ust, ale to co z nich wychodzi”. Znaczy się słowa. Kiełbasa grillowa zgodnie z powyższym nie powinna nas zepsuć, nawet kiedy zawiera pomielone części kilku radzieckich sputników i fragmenty plastikowych opakowań po oleju silnikowym!

A tak poważnie, to wprawdzie zepsute słowa czynią więcej szkody, niż zepsute żarcie, ale to drugie jednak nie jest najzdrowsze. Sęk w tym, że zazwyczaj nie wiemy, co jemy. Wpadający do ciasta niedopałek w filmie z Luisem de Funesem „Skrzydełko czy nóżka” to może być zaledwie wierzchołek góry lodowej. Pamiętam, jak pewien znajomy, którego spotkałem w jednej z katowickich restauracji od razu wziął mnie na bok i rozglądając się na boki wyszeptał: „Tu nie jedz!”. No cóż… do dzisiaj łudzę się nadzieją, że chodziło raczej o wysokość cen, a nie o rzeczywistą zawartość talerza. W końcu przed tym wydarzeniem jadałem tam razy kilka i jakoś to zniosłem. Nawet jeśli widzimy co jemy, nie wiemy jak to zostało robione. Opowiadał mi kiedyś pewien długoletni pracownik rozlewni win „patykiem pisanych”, że obecność martwych szczurów w kadzi z winem to nic dziwnego. Szczur też człowiek, więc jak wpada do tak wielkiego winnego raju, to tak długo się jabcokiem opija, aż wyzionie ducha. Śmierć piękna dla szczura, co poddaję pod rozwagę amatorom win konserwowanych siarką.

Przy okazji ogłoszenia wyników badań dotyczących prawdziwej zawartości kiełbasy pomyślałem sobie, że nasza niewiedza na temat składu żywności tak naprawdę ratuje nam życie. Gdybyśmy wiedzieli, to najprawdopodobniej 99% naszej populacji zapadła by w szybkim czasie na anoreksję. Z wyjątkiem tego gościa, z którym siedziałem ostatnio w przedziale Intercity do stolicy, który co rusz usiłował mi wręczyć obślimtaną butelkę z resztką piwa i kusząco mruczał: „Pan szanowny się napije?’. Nie napiłem się, gdyż od dziecka brzydliwy jestem. Za to jednego się nauczyłem, są tacy, którym nawet zmielony Boeing 747 przewożący toksyczne odpadki na Antarktydę w kiełbasie nie robi różnicy. Bo… „ważne, żebyśmy zdrowi byli… to, pijesz pan czy nie?”