Autorem wpisu jest: Marian Jeżewski

Mężczyzna spał i sprawiał wrażenie, że sen to największy skarb jego życia.  Blat pod policzkiem wydawał się być puchowym jaśkiem. Nikomu by nie przeszkadzał, gdyby na swoje legowisko nie wybrał największego stołu w lokalu. Wreszcie wesoła kompania obsiadła go dookoła. Obudził się, gdy wychodzili. Byli na tyle uprzejmi, że podziękowali mu za towarzystwo. Konwenanse, to dla niego nic nowego – odkłonił się w pożegnaniu, patrząc na rozbawione obce twarze całkiem już trzeźwym wzrokiem.
Szkoda, że nie ocknął się trochę wcześniej, poznałby nowych przyjaciół. Był sam i pozostał sam. A może wcale nie szukał towarzystwa? Usiadł przy barze i uniósł swoje szczęście, które czekało schłodzone w kuflu…

W knajpie można być samemu lub z ekipą – jemu udało się połączyć obie ewentualności w jedno. Zdarza się być w gronie znajomych tylko ciałem – myśli krążą gdzie indziej. Czasem ktoś to zdemaskuje i trzeba się głupio tłumaczyć z braku imprezowej więzi. Ponuracy winni pozostać w domu razem ze swoim ponuractwem. Mężczyzna z naszej historyjki dokonał rzeczy niemożliwej, sprawił swoją obecnością radość innym, zupełnie się w to  nie angażując. Zdaje się, że może często przesadzamy ze swoim  zaangażowaniem, silimy się na dowcip, próbujemy rozkręcać coś, co z natury swej okazuje się nierozkręcalne. Dla dobrego samopoczucia innych gotowiśmy zawisnąć z pętelką na szyi. A i jeszcze wtedy ktoś stwierdzi, że jakoś tak nieciekawie dyndamy, lub na tę okazję mogliśmy ubrać się inaczej, albo, że Józek zrobił to ostatnio zdecydowanie lepiej. Parafrazując „Epokę lodowcową”, najbardziej pogiętym stadem na ziemi jest rodzaj ludzki.

Lokal, będąc miejscem publicznym i rozrywkowym zarazem, przyciąga przeróżne indywidua do siebie. Bądź to w celu znalezienia miłości, bądź kolegi do piwa, lub ucieczki przed miłością czy jakimkolwiek koleżeństwem. Centrum dyspozycyjne to konfesjonał barmana. On to, niczym gąbka, pochłania nadmiar przeżyć wylewający się z roztrzęsionych dusz. Musi być wytrzymały i taktowny, chyba, że spływa to po nim, jak pianka po brodzie. Nie wiedzieć dlaczego właśnie tutaj, a nie w domowym zaciszu, czy na łonie przyrody, ludziska napadane są przez myśli wyższych lotów. Czy to są refleksje nad sensem istnienia, czy to rachunek sumienia, czy też może analiza potrzeb i rozczarowań. Wydaje się, że jedną z najbardziej popularnych kwestii jest właśnie nasze rozgoryczenie nad niezrealizowanymi oczekiwaniami. Zamartwiamy się, że coś nie poszło po naszej myśli. Dlaczego? Przecież miało być tak pięknie! Przecież zrobiłem wszystko, co trzeba, a nawet jeszcze więcej! Przecież ja go kocham, a on tego nie zrobił, a ja tak na to liczyłam! A te dzieci, jakie one są niewdzięczne! Żona mnie rzuciła i to dla kogo, przecież to kawał chama, myślałem, że ma lepszy gust. Co to za przyjaciel, nie widzi, że oczekuję od niego pomocy? A ona, jak mogła się tak zachować, to nie w porządku w stosunku do mnie, ja na jej miejscu zachowałabym się zupełnie inaczej!…

Czyż nie lepiej nie oczekiwać zbyt wiele od losu? Nie narażamy wtedy własnego ego na zawód. Może położyć wybujałe ambicje policzkiem na blacie i nie oglądać się na innych? Bo ile, tak naprawdę, potrzeba nam do szczęścia? Dokładnie tyle, ile potrzeba nam naprawdę.