Autorem wpisu jest: Brzuchomówca

Na karczek z grilla we wrocławskiej "Karczmie Lwowskiej" czeka się identycznie, jak Lwów czekał na generała Andersa na białym koniu: długo i beznadziejnie. Sentymentalna jadłodajnia usadowiła się na rogu rynku, wabiąc gości malowniczym wnętrzem i sprytną marketingową nazwą, która – jak mawiają Brytyjczycy – działa umiarkowanie, a bodaj nawet wcale.

Przybysze "zza Buga": powojenni i współcześni, raczej się tu nie stołują, bo pierwsi mają emerytury o sile nabywczej kisielu w barze mlecznym, a drudzy o takich emeryturach marzą – o ile nie należą do ukraińskich korporacji handlowo-usługowych transferujących do Wrocławia czarnookie pracownice agencji towarzyskich, rudę uranu, amfetaminę, kałasznikowy, garnitury wyglądające jak Armani oraz banknoty wyglądające jak euro.

Dlatego "Karczma Lwowska" wydaje się być sfrustrowana. Kelner, u którego Brzuchomówca obstalował (jak to mawiano we Lwowie) karczek z grilla, z listy kilkunastu umiejętności kelnerskich opanował tylko jedną: zdolność unikania wzroku gościa. Beznamiętnie upuścił na stolik kartę dań, która – istotnie – na namiętność nie zasługuje. Pełno w niej sformułowań "pieczeń a la Dzieduszycki", albo "kartofle a la ktoś tam", co jest passe i wywołuje ducha zakompleksionej polskiej gastronomii socjalistycznej: wystarczyło daniu nadać snobistyczną nazwę, a smakowało lepiej.

Kiedy Brzuchomówca odbywał zaszczytną przymusową służbę w Ludowym Wojsku Polskim pułkowa stołówka serwowała "zraz siekany" albo "medalion" względnie "eskalop" , a zawsze był to ten sam kotlet mielony – wykonany ze słoniny i trocin drzew iglastych.
Więc Brzuchomówca obstalował karczek grilla a la karczek z grilla i spędził uroczą godzinę na drewnianym krześle reklamowym pewnego browaru, który wyposażył letni ogródek "Lwowskiej" w swoje krzesła reklamowe, posiadające – jak pisał Słonimski – wszelkie walory nocnika wyrzuconego na śmietnik: gładkie to i ma połysk, ale nie da się na tym wysiedzieć.

Po godzinie Brzuchomówca doczekał się karczku. Karczek – owszem – był na grillu, ale wczoraj i przez chwilę, co sugerowała jego surowość i chłód. I wtedy przyszło Brzuchomówcy do głowy porównanie ze Lwowem i generałem Andersem, choć chyba nietrafione. W końcu to karczma wywiązała się z umowy dostarczenia karczku, więc o co chodzi? Jak we Lwowie! Kiedyś jeden z tamtejszych Żydów, w 1945 roku, robił drugiemu wymówki: "Ta na kogo ty tu Izaak czekasz z tym bukietem na środku rynku?". "Ciiii – szepnął Izaak – ja tu czekam na generała Andersa na białym koniu". "Oj, to ty jesteś fałszywy! Ja pamiętam, jak ty rok temu czekałeś tu z kwiatami na Ruskich". Izaak uniósł brwi w szczerym zdumieniu: "A co? Nie przyszli?".
Karczek też przyszedł. A że zimny, niedopieczony i w rękach zblazowanego kelnera, ta joj! to są tylko okoliczności.

Restauracja "Karczma Lwowska", Wrocław, Rynek 4