Autorem wpisu jest: Jan Kubica

Korespondencja własna z Australii.

Z czym kojarzy Ci się Australia ? Ogromne odległości ? Stepy i deszczowe lasy? Krokodyle i kangury? Tak, tak, to wszystko tam jest. Ale czy myślałeś, że tam po prostu można wspaniale zjeść? Ja o tym przed wyjazdem w ogóle nie myślałem. Po 28. godzinach lotu spotkałem się z synem, który zaraz po powitaniu powiedział, że trzeba pójść coś zjeść. Oczywiście – pomyślałem, chociaż jeszcze czułem smak wykwintnych potraw podawanych na pokładzie samolotu.

Mój pierwszy australijski posiłek, to misa owoców morza. Wszystko smakuje wyjątkowo – krewetki królewskie, homary, ostrygi, kalmary, ośmiornice i jeszcze jakieś nieznane mi bliżej morskie żyjątka. Do owoców morza najlepiej smakuje białe wino, tutaj najczęściej podaje się te ze szczepu shiraz, w przeróżnych zestawieniach.
 
Po kilku dniach zauważyłem, że każdy kolejny posiłek (składający się rzecz jasna z owoców morza) wyglądał piękniej, smakował lepiej i był… droższy. Nie dlatego, żebyśmy nagle zaczęli szaleć, ale posłuchaliśmy rady pewnej młodej Japonki, która zasugerowała nam, że lepiej wybierać te restauracje, w których ceny jednej porcji przekraczają 20AU$, a butelka wina jest kosztuje więcej, niż 25AU$.

Mieliśmy ulubioną restaurację, do której chodziliśmy na śniadanie, gdzie zamawialiśmy jajka przygotowywane po angielsku, rosyjsku, żydowsku lub irlandzku. Najczęściej jajka te były podawane z dużą grzanką, z dodatkiem przeróżnych sałat. Zawsze był też pomidor.
Raczyliśmy się też dużym sokiem ze świeżych owoców i warzyw: z marchewki, imbiru, arbuza, buraków lub selera. Kończyliśmy takie śniadanie dużą kawą latte. Jak cenowo? Od 15do 25AU$  no i napiwek. Staraliśmy się mieścić w 10% , czyli od 1 do 2,5 AU$.

Na obiad zamawialiśmy najlepsze naszym zdaniem mięso na świecie, czyli kangura. Danie takie mieści się cenowo w górnej strefie, czyli 35 AU$. Skosztowaliśmy także krokodyla, który smakuje jak wykwintny kurczak w potrawce. Kangury i krokodyle popijaliśmy czerwonym shiraz i cabernet sauvignon.

Na posiłki przeznaczaliśmy minimum 1godzinę, a czasem nawet trzy, ponieważ warto celebrować tak wyśmienitą kuchnię. Siedząc w restauracji, mieliśmy okazję zaobserwować, w jaki sposób kelnerzy oszukują klientów – przy każdym zamówieniu uczestniczy kilku kelnerów. Jeden sprząta, drugi przynosi serwety, trzeci wodę,  czwarty przyjmuje zamówienie, piąty przynosi dania, szósty przynosi wino, siódmy pyta o desery, jeszcze inny pokazuje te desery, kto inny odbiera informację, że chcemy zapłacić rachunek. Przynosi nam go  kolejny kelner, najczęściej ten najbardziej doświadczony. Na rachunku natomiast tylko pierwsza pozycja zgodna jest z naszym zamówieniem. Reszta jest tak rozpisana, że trudno się zorientować co to jest. Cena końcowa jest zawsze napisana bardzo wyraźnie i czytelnie i przeważnie jest większa o 30 – 50 AU$ od tej, która powinna być.

Nas także nie ominęły kelnerskie przekręty. Za pierwszym razem zapłaciliśmy „frycowe” 34 dolary. Mądrzejsi o to doświadczenie, następnym razem, kiedy dostaliśmy powiększony rachunek, ale nie daliśmy napiwku, za trzecim razem kierownik sali zrozumiał o co nam chodzi, zmienili więc rachunek tak, by wliczyć w niego nasz napiwek, za czwartym razem uprzedziliśmy, żeby im się rachunki nie pomyliły, bo wtedy na pewno nie dostaną napiwku…i  to był wspaniały obiad, podany wciągu trzech minut, a rachunek ucieszył nasze oczy. Pomimo całego zamieszania z cenami, robili tu najlepsze jedzenie w całym Cairs.

Foto: Jan Kubica